Klątwa Atlantydy – Zarisa, w umyśle szaleńca
Zarisa, telepatka, staje przed najtrudniejszym wyzwaniem. Musi odkryć, gdzie przetrzymują Dianę, a jedyną osobą, która zna odpowiedź, jest szalony Tezeusz.
Zarisa nerwowo krążyła wokół krzesła, na którym siedział Tezeusz. Przypominała obłąkanego maga, który mrużył oczy, zaciskał usta i wpatrywał się w swoją ofiarę, jakby nie do końca wiedział, co z nią począć.
Jej serce, skurczone panicznym lękiem, biło coraz mocniej i szybciej, jakby chciało wyrwać się z piersi. W uszach jej brzęczało, w głowie huczało, a zimny pot oblewał jej czoło.
Przycisnęła palce do skroni i intensywnie je masowała, starając się uspokoić. Od jej działań zależało powodzenie misji. Wszystkie spojrzenia skupiły się na niej, wbijając się w jej ciało niczym palce topielców chwytających ostatnią, wolną deskę.
Oddychała szybko, starając się zrzucić z barków napięcie i wyciszyć umysł. Z każdym oddechem strach w niej narastał, a jej duch kurczył się coraz bardziej. Nagle zrobiło jej się niedobrze.
Żołądek podszedł jej do gardła z taką szybkością, że brakowało chwili, a puściłaby bełta.
— Robi się zielona! — wrzasnęła przerażona Kuszi, biegnąc w kierunku okna. Otworzyła je na całą szerokość, a następnie rozejrzała się po pokoju. — Wyjść, wszyscy wyjść! Stresujecie ją! Nie może się skupić — krzyczała, jak w ukropie, biegając po komnatach Zarisy.
Otworzyła szeroko drzwi i pospiesznie wypędziła wszystkich, zostawiając tylko zaskoczoną Atrię oraz zdziecinniałego Tezeusza, który niewiele robił sobie z całego zamieszania i grzecznie siedział na krześle.
— Atria, ty jej pomóż — szepnęła Kuszi. — Ona strasznie wszystko przeżywa. Boi się, że zostanie w jego głowie. Boi się, że nie da rady. — Kuszi wbiła w walkirię sarnie spojrzenie. — W tobie nadzieja, ja nie umiem jej w tym pomóc — dodała, niemal nie poruszając ustami.
Atria kiwnęła głową i wypchnęła Kuszi za drzwi. Podeszła do przerażonej Zarisy i usiadła naprzeciwko niej. Chwyciła ją za dłonie i spojrzała jej w oczy.
— Poradzisz sobie. Dla ciebie to bułka z masłem — powiedziała spokojnym głosem.
— Łatwo ci mówić — westchnęła Zarisa, spoglądając na Tezeusza. — Jeśli zrobię to nieumiejętnie, to… Jego mózg wybuchnie — jęknęła z przerażeniem i ukryła twarz w dłoniach.
— Nic takiego się nie stanie. — Uspokajała ją Atria i spojrzała na nią z czułością. — Jesteś potężną walkirią, a telepatia to twój dar. Wiem, że potrafisz. — Odetchnęła głęboko. — Tylko on wie, gdzie jest Diana. — Nagle Atria mocno chwyciła Zarisę za ramiona. — Jeśli tego nie zrobisz, zabiją Dianę, a on może już na zawsze pozostać taki, czy tego chcesz, czy nie.
— Nie wiem, od czego zacząć. Nigdy mi to za dobrze nie wychodziło — powiedziała, ciężko wzdychając i ponownie spojrzała na Tezeusza, który tym razem zaczął kołysać się na krześle i nucić coś pod nosem.
— Pozwól swojej mocy działać. Nie walcz z nią. Nie staraj się jej ograniczać. Pozwól jej się prowadzić. To jest jak oddychanie — po prostu o tym nie myśl. Weź głęboki wdech, rozluźnij ciało i płyń z mocą. Ona cię poprowadzi.
Zarisa zamknęła oczy. Wzięła głęboki wdech i nastała cisza. Słyszała rytmiczne uderzenia okiennicy, nucenie Tezeusza oraz miarowe bicie swojego serca. Każdy kolejny oddech pozwalał jej się bardziej odprężyć.
Ponowny wdech wypełnił jej płuca po brzegi. Nagle w jej umyśle pojawiła się melodia — ciepła i płynna jak ciekłe złoto. Dziwnie podobna do tej, którą od kilku chwil nucił Tezeusz. Szła za nią przez swój umysł, sunąc i płynąc przez meandry myśli swoich i innych.
Widziała oczami wyobraźni drzwi, sale, kolory. Czuła zapachy, których nigdy wcześniej nie doświadczyła: zapach trawy, wody, deszczu, lata i wiosny. Wzięła głęboki wdech, a w powietrzu zapanowała cisza.
Niespodziewanie poczuła smród dymu, który wdarł się do jej umysłu tak nagle, że aż zachłysnęła się śliną. Zakasłała kilka razy i ponownie wyciszyła umysł.
Zobaczyła mrok, nieprzenikniony i głęboki, tak ciemny jak piekielna gardziel otchłani. Wśród tych ciemności usłyszała głos – stłumiony i cichy.
— Szalej — reszta słów rozsypała się w nicości. Po chwili głos powrócił, spokojny, kojący i delikatny. — Napar z szaleju.
Odwróciła głowę i popłynęła dalej, jeszcze głębiej, poza mrok. Tam, gdzie zaczynało się światło, tam skąd płynęła muzyka. Gdy dotarła wystarczająco daleko, ujrzała błysk jaskrawego światła, a w nim zawieszonego ducha Tezeusza.
Zakuty w kajdany, wisiał bezwładnie między ziemią a niebem, patrząc na nią zbolałym wzrokiem. Śpiewał.
— Nie straszna nam wichrowa noc,
ni fale pod niebiosa.
Słoneczny dysk to tarcza ma,
a oręż to miecz Hefajstosa.
Nie pokona nas demonów horda,
ni krwiopilcza, wampierza brać.
Z pieśnią na ustach i z mieczem w dłoni
upadłych będziemy siepać.
Po wygranej bitwie z dumnym wzrokiem
trollowe hordy na stos ułożę,
rozpalę ogień przymierza
tam gdzie Moc na niebie rozpala w podzięce zorzę.
U piekielnych bram, gdzie złowrogi ceber śpi,
stanę dumnie,
prężny jak anioł,
a ty, dziecino, spokojnie śpij…
Nim zdążyła zapytać, w jej uszach ponownie rozbrzmiała ta sama pieśń. Stała i wpatrywała się w Tezeusza, który przypominał jej postacie z obrazów, na których prężyli się wielcy herosi, otoczeni blaskiem chwały, odchodzący do Elizjum.
Było źle, bardzo źle. Czas naglił. Tezeusz potrzebował lekarstwa i to natychmiast. Trucizna była silna, a jej moc wzrastała z każdą chwilą, uśmiercając jego ducha.
— Tezeuszu! — krzyknęła. On jej nie słyszał. Śpiewał, wpatrzony w nicość. — Tezeuszu, Diana jest w niebezpieczeństwie. Musisz nam pomóc! — błagała. Ale jego tam nie było.
Trucizna topiła jego umysł w szaleństwie, sprawiając, że wszystko, co dotąd było dla niego cenne, przestało mieć znaczenie.
— Dianie grozi śmierć! Słyszysz?! — Podbiegła bliżej. — Ocknij się. Ona cię potrzebuje!
Wtedy spojrzał na nią, a w tym ułamku sekundy wydawało jej się, że znów stał się dawnym Tezeuszem. Jego wzrok nabrał bystrości, znów był pełen ognia i jasności umysłu. Ucieszona Zarisa podbiegła jeszcze bliżej, gdy nagle krzyknął:
— Nie straszna nam wichrowa noc, ni fale pod same niebiosa. Słoneczny dysk to tarcza ma, a oręż to miecz Hefajstosa…
Zrezygnowana, odetchnęła głęboko, otworzyła oczy i załamana spojrzała na drzwi. Rozpłakała się i zaprzeczyła ruchem głowy.
— Szkoda czasu, jest tak zainfekowany, że nawet jego duch oszalał — jęknęła.
Zrozpaczona Atria poklepała ją po ramieniu, wstała i podeszła do drzwi. Otworzyła je szeroko, zaprzeczając ruchem głowy, dając pozostałym znać, że eksperyment się nie powiódł. Kuszi wparowała jako pierwsza. Podbiegła do Zarisy i potrząsnęła nią kilka razy.
— Nie wierzę! Diana wiedziała, że sobie poradzisz. Dlatego w świetliku powiedziała: „Tezeusz tam był”. Co słyszałaś? Mów. — Wbiła w nią zimne, czarne jak onyks oczy i czekała, zaciskając usta. — Myśl, Zari. Co tam zobaczyłaś?
— Najpierw ciemność. Ktoś ciągle powtarzał: „szalej, szalej” — szlochała Zarisa. — A później — przełknęła ślinę, ponownie spojrzała na Kuszi i na szalonego Tezeusza — Zaczął mi wyśpiewywać jakąś pieśń: „Nie straszna nam wichrowa noc, ni fale pod same niebiosa. Słoneczny dysk to tarcza ma, a oręż to miecz Hefajstosa…” To jakiś obłęd. — Ponownie ukryła twarz w dłoniach i zapłakała.
— „Szalej” — powtórzył mechanicznie Marek. — Niestety to zioło, bardzo potężne. Odpowiednio przyrządzone może… — spojrzał na obłąkanego alatumrii — odebrać nie tylko rozum ale też wykrzywić pamięć.
— To pieśń bojowa oddziałów z Heliopolis — wyjaśnił pospiesznie Ares i westchnął. — Tylko tyle mu zostało w głowie. — Spojrzał na Zarisę, ona tylko wzruszyła bezradnie ramionami.
— Szalej, to zioło. Czy jesteś w stanie stworzyć antidotum? — Kuszi spojrzała na Marka.
— Teoretycznie tak… — Marek zawahał się i podrapał po karku. — Jednak nikt po nim nie odzyskuje dawnej świadomości. To trucizna dla umysłu.
— Chcesz mi powiedzieć, że on już taki zostanie? — Kuszi wbiła w niego spojrzenie.
— Nie mam pewności, ale to też musimy brać pod uwagę.
Nagle Zarisa spojrzała na nich bystro. Odwróciła się na pięcie i zmierzyła Tezeusza wnikliwym wzrokiem.
— Pieśń oddziałów Heliopolis powstała nie w mieście, ani nawet na granicach, lecz w lochach na wyspie Myken. — Zarisa odwróciła się w stronę przyjaciół. — Może, Tezeusz, to właśnie chciał nam powiedzieć?
— Albo jest szalony — podsumowała gorzko Izyda.
— Niekoniecznie, Izy — jęknęła Kuszi. — Może Zarii ma rację, może to wskazówka?
— Trudno i tak mamy tylko tyle. — Ruda wzruszyła ramionami.
c.d.n.
Klątwa Atlantydów