Klątwa Atlantydów,  powieść,  pozycje autorskie

Klątwa Atlantydów – Kuszi- Próba Talizmanu

Kuszi przygotowuje się do Próby Talizmanu, z której niewielu udało się wrócić. Wszystko po to, aby jej dar w końcu się aktywował. Nie wszystko jednak pójdzie zgodnie z planem. Co odkryją walkirie podczas swojej wyprawy? Czy Kuszi wreszcie pozna swoje przeznaczenie?

 

Poranek był ciemny, mroczny i ponury, jak myśli Kuszi. Ciężkie, niczym wykute z ołowiu, burzowe chmury zebrały się nad akademią.

Od samego rana Kuszi odczuwała dziwny niepokój. Nie była pewna, czy to przez zbliżający się test, czy może jej zmysł wyczuwania kłopotów dawał o sobie znać. Wciąż miała wrażenie, że towarzyszy jej mroczna aura, która zawisła nad nią niczym złowieszczy cień.

Jakby cała potęga mrocznych mocy skupiła się dziś na niej, usiłując ją przestraszyć, sparaliżować i nie dopuścić do tego, by stała się walkirią. Na nic zdały się tłumaczenia Zarisy, że to tylko stres.

Próba talizmanu nie należała do prostych ani przyjemnych; była to mordercza walka o życie, więc niepokój, który odczuwała Kuszi, był jak najbardziej uzasadniony. Jednak nie dla dziewczyny z Atkę. Dla niej, wychowanej wśród magów, uroków i znaków, to było ostrzeżenie.

Coś wisiało w powietrzu. Szła długim korytarzem prowadzącym do zachodniego skrzydła, gdzie znajdowała się Sala Odpraw, a w niej przejście międzywymiarowe. Myślami błądziła po zakamarkach umysłu, szukając odpowiedzi.

Musiała mieć pewność, co znaczą te wszystkie znaki. Nie dysponowała tak obszerną wiedzą jak matka, by w mig odczytać sygnały, które wysyłał jej wszechświat, ale czuła, gdzieś w głębi serca, że czeka ją przełomowa wyprawa.

Otworzyła drzwi do sali i zamarła. Pod jedną ze ścian stała nachmurzona Diana. Arcyksiężna, ubrana w zbroję i pełen bojowy rynsztunek, leniwie uniosła wzrok i spojrzała na zaskoczoną Kuszi.

Co tu robisz? — szepnęła Kuszi.

Mam być twoim wsparciem — odpowiedziała Diana, wzruszając ramionami i się prostując. Zrobiła kilka kroków w jej stronę. — Jestem twoim przewodnikiem. — Uśmiechnęła się niepewnie, rozkładając ręce w geście powitania.

Nie powinien być nim mistrz albo doświadczony wybraniec?

— Jak widać, ja wystarczę — odparła, ponownie wzruszając ramionami.

Myślę, że ma to coś wspólnego… — zaczęła szeptać Kuszi, ale na widok Odyna zamilkła.

Moje walkirie, witajcie. — Odyn zmierzył je wzrokiem. — Kuszi, dziś czeka cię ostatnia próba. Mam nadzieję, że twój dar w końcu się uaktywni — powiedział spokojnym tonem. — Próba talizmanu to jedna z najtrudniejszych. Jeśli dar aktywuje się zbyt późno lub okaże się zbyt słaby, możesz zginąć. — Mistrz spojrzał na Dianę. — Liczę, że zdołasz ją ocalić, arcyksiężno.

Diana kiwnęła pospiesznie głową i się wyprostowała.

Dlaczego to Diana ma iść ze mną?

— Bo jako jedyna ma dar uzdrawiania — przerwał szybko Odyn, podchodząc do portalu.

Traficie na Lwią Wyspę. To magiczna kraina, która od wieków wystawia na próbę wybrańców. Nikt nie wie, jakim testom cię podda, ale nie wahaj się, bądź dzielna i waleczna, a przejdziesz tę próbę. — Odyn spojrzał na walkirie, które wpatrywały się w niego z minami, jakby miały parsknąć śmiechem.

Oczywiście — wydusiła z siebie Kuszi, prostując się jak strzała.

Czuła, jak miecz przypięty do boku zaczyna jej lekko ciążyć. Dłonie drżały, a serce biło jak oszalałe.

Raz kozie śmierć — szepnęła, dodając sobie otuchy.

Jedna ze ścian komnaty była gładka jak lustro, a jej powierzchnię zdobiły wyryte symbole, poruszające się w górę i w dół. Kuszi przelotnie spojrzała na runy zdobiące przejście. Nagle oblał ją zimny pot. Powietrze wypełnił zapach mrocznej magii, a enochiańskie runy zalśniły złowieszczo.

Widzenie zniknęło. Kuszi zamrugała powiekami. Portal otworzył się przed nimi, migocząc i połyskując tysiącem świateł.

Zanim Kuszi zdążyła otworzyć usta, by opowiedzieć o swoim widzeniu, poczuła silne pchnięcie. Nieporadnie wpadła wprost w gardziel portalu. Zdezorientowana machała bezradnie rękami i nogami, wirując w lśniącej gardzieli tunelu.

Starała się dostrzec Dianę albo przynajmniej złapać równowagę, ale nagle jej ciało zaczęło wirować coraz szybciej. Z gardła wyrwał się krzyk, który zniknął w otchłani czasu i przestrzeni. Potężny świst ogłuszył ją na chwilę.

Nagle, tuż przed nosem, śmignęła jej Diana. Odruchowo chwyciła ją za ramię i mocno ścisnęła. Arcyksiężna spojrzała w jej stronę i automatycznie wyciągnęła rękę, by ją chwycić, ale w tej samej chwili Kuszi ją wyprzedziła.

Niesiona siłą wiru wyrwała się z uścisku Diany i z prędkością sunącego kamienia zaczęła lecieć w dół, wirując jak baletnica w piruecie. Zamknęła oczy. Gdy je otworzyła ponownie, zobaczyła ziemię zbliżającą się do niej w zawrotnym tempie.

Ponownie mocno zacisnęła powieki i zakryła dłońmi twarz, usiłując ochronić ją przed nadchodzącym zderzeniem. Nagle potężny podmuch powietrza uderzył w nią z taką siłą, że z impetem wleciała w świeżo rozwieszone pranie.

Do jasności! — usłyszała zrozpaczony głos Diany, a chwilę później rozległo się głośne chlupnięcie, przypominające odgłos worka węgla wrzuconego do wody. Zaplątana w sznurki i potężne połacie świeżo upranego materiału, chwilę szarpała się, próbując uwolnić z tego dziwacznego potrzasku.

Kątem oka dostrzegła arcyksiężną, która nieudolnie taplała się w sadzawce, usiłując się z niej wydostać. Na szczęście oczko wodne było płytkie, ale pełne błota, wodorostów i jakiegoś obrzydliwego, lepkiego zielska, które natychmiast przylgnęło do Diany.

Na jasność — wysyczała wściekle Kuszi, walcząc z nachalną pościelą, w którą miała wrażenie, że wplątuje się coraz bardziej. Gdy w końcu udało jej się uwolnić, stanęła na baczność, rozejrzała się i oczyściła zbroję.

Okolica wydawała się nieco dziwna, jak na jej oko. Wylądowały w jakimś ogrodzie, który w ogóle nie przypominał Lwiej Wyspy. Ogród, musiała przyznać, był ładny i zadbany. Rosło w nim sporo owocowych i kwitnących drzewek oraz pachnących krzewów.

Alejki między klombami były starannie wypielęgnowane, czyste i jasne. Z oddali do jej uszu dobiegł szum wody. Niedaleko musiała stać fontanna, a powietrze wypełniał zapach wina i świeżo pieczonego chleba. Jedno było pewne — to na pewno nie była Lwia Wyspa.

Odwróciła się na pięcie, gotowa podzielić się z Dianą swoimi spostrzeżeniami, gdy nagle dostrzegła arcyksiężną brodzącą w sadzawce, oblepioną wodorostami i jakimś zielonym glutem. Takiego widoku się nie spodziewała. Parsknęła śmiechem.

Poważnie? — Diana uniosła bezradnie ręce do góry. — Na tysiące kilometrów wysp musiałam wylądować akurat tutaj?

— W końcu znalazłaś idealne miejsce dla siebie — zadrwiła Kuszi, odchylając się do tyłu i masując zbolałą pupę. — Przestań się bawić i wychodź — powiedziała stanowczo. — Na moje oko to nie jest Lwia Wyspa. — Kuszi rozejrzała się i ponownie spojrzała w stronę Diany.

Walkiria wciąż usiłowała wydostać się z grzęzawiska. Była w tym beznadziejna. Za każdym razem, gdy udało jej się wspiąć i chwycić jakieś trzciny, zjeżdżała w dół, lądując z impetem w błocie.

Diano, czy możesz zachowywać się jak wybraniec? — Diana spojrzała na nią wściekle, ale nie odpowiedziała.

Zamaszystym krokiem przemierzyła sadzawkę i dzielnie chwyciła kępki trawy. Niestety, mokra trawa znów wyślizgnęła się z jej dłoni, a ona z hukiem wylądowała w wodzie.

Kuszi — jęknęła — czy mogłabyś mi pomóc, w swojej łaskawości?

— A to mnie nazywałaś łamagą? — Walkiria spiorunowała arcyksiężną wzrokiem i podeszła do niej pewnym krokiem.

Stanęła nad brzegiem sadzawki, wsparła dłonie na biodrach i spojrzała na Dianę.

Wybacz — powiedziała Diana, ocierając twarz z błota i zielonego gluta — nie jesteś łamagą. Wiem od Izy, że świetnie ci szło na treningach. Po prostu jesteś leniwa. Czy możesz mi pomóc? — Wyciągnęła w jej stronę ręce.

Chodź, bagienna królowo.Kuszi wyciągnęła w jej stronę ręce, mocno się zaparła, chwyciła ją i szarpnęła do góry. Obie wylądowały na trawie.

Myślałam, że już na zawsze zostanę tam, w tym błocie — jęknęła Diana, starannie wycierając dłonie w trawę.

Cała była w błocie i zielonym glucie. Wyglądała całkiem zabawnie, i pewnie Kuszi skupiłaby się na tym, by ją trochę podręczyć, ale fakt był taki, że nie były tam, gdzie powinny. To ją nieco martwiło.

Czy ty mnie w ogóle słuchałaś? — zapytała, spoglądając na Dianę poważnym wzrokiem. — Nie jesteśmy na Lwiej Wyspie.

— Tak, wiem. Domyśliłam się, gdy zobaczyłam willę — arcyksiężna wskazała ruchem głowy na pokaźną budowlę, która wznosiła się tuż za rosłymi drzewami — oraz pranie. — Wskazała na zerwane sznurki i białe, kołtuniące się pokłady materiału, które przybrały kolor ziemi i trawy.

Te runy.

— Tak. Też wydały mi się dziwne — Diana wstała i wyprostowała się. — Dlatego w ostatniej chwili zmazałam jeden symbol. Miałyśmy trafić do Bryn. Ktoś zadał sobie wiele trudu, żebyśmy tam dotarły. — Diana badawczo spojrzała na Kuszi. — To była bardzo potężna magia. — Oczy Kuszi stały się ogromne.

Jesteśmy gdzieś w królestwie — wyjaśniła arcyksiężna, opierając dłonie na biodrach.

Co ty mówisz? Komu zależałoby na tym, żeby mnie posłać do Bryn? — Zamyśliła się. — Tam nic nie ma. To jakieś zadupie w Atke.

— W takim razie już wiem, gdzie jesteśmy — powiedziała Diana, szeroko się uśmiechając i klaszcząc w dłonie.

Gdzie?

— Gdzieś w Atke.

— Wspaniale, to teraz znajdźmy posterunek walkirii i wracajmy do Akademii. Niech Odyn jeszcze raz nas wyśle na Lwią Wyspę.

Nagle ich rozmowę przerwał wrzask. Dziewczęta zaskoczone obróciły się równocześnie. Między drzewami, na wąskiej ścieżce, stała służka. Machała groźnie pięścią w ich stronę i wrzeszczała.

Złodzieje! Straż! Straż! — Tuż pod jej stopami leżał wiklinowy kosz, a wokół niego śnieżnobiała, mokra bielizna.

Diana ruszyła w jej stronę.

Nie! Nie! — Machała do służki rękami, starając się wszystko wyjaśnić. — Hallo! Szanowna pani, to nie tak! My…— Usiłowała ją uspokoić, ale na próżno.

Widok utaplanej w zaschłym błocie dziewczyny, pędzącej w jej stronę z wymachującym mieczem, nie pomógł. Służka wydarła się, ile sił w płucach.

Ratunku! Bandziory! Wiedźmy w pałacu! Atakują wiedźmy! — Niczym torpeda ruszyła w stronę willi.

Diana zatrzymała się w pół kroku, zaskoczona i odwróciła się w stronę Kuszi. Ta stała jak skamieniała, wybałuszając oczy i wpatrując się w arcyksiężną z otwartymi ustami. Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy uciekać.

Niespodziewanie na ścieżce prowadzącej od budynków pojawiło się czterech strażników. Mężczyźni, uzbrojeni w miecze i kusze, szli nerwowo, a nagle zaczęli biec w ich kierunku.

Stać! — krzyknęli, machając groźnie w ich stronę.

Nie ruszać się, w imię króla!

Diana się cofnęła. Walkirie, całkowicie oszołomione, spojrzały na siebie, wzruszając ramionami. Nagle Diana chwyciła za miecz. Kuszi, przerażona, spojrzała na arcyksiężną, na strażników, a następnie ruszyła biegiem w stronę mężczyzn, machając nieudolnie rękami.

Jestem lady Kuszi. Wasza przyszła królowa! Stać!

Mężczyźni nawet się nie zatrzymali. Mocno ściskając miecze, groźnie machali w ich stronę, gotowi do walki. W ogóle nie mieli zamiaru słuchać. Zaatakowali. Diana również ruszyła do ataku. Kuszi dwoiła się i troiła.

Odpychała Dianę, odpychała strażników, blokując ich ciosy. Robiła wszystko, aby zapobiec rozlewowi krwi. Cała sytuacja wyglądała dość groteskowo.

Do jasności, skoro nie chcesz pomóc, to przynajmniej nie przeszkadzaj?! — ryknęła Diana, starając się nie dźgnąć skaczącej dookoła Kuszi, która, jak na złość, nieporadnie plątała się między ostrzami.

Pomagam! — dyszała ciężko Kuszi. — Przecież walczę, żebyś ich nie zabiła — wydusiła między oddechami.

Nagle wszyscy zastygli. Zapadła dziwna, niezręczna cisza. Diana i żołnierze spojrzeli po sobie zaskoczeni, całkowicie zbaraniali.

Poważnie?! — krzyknęli chórem.

Kuszi nawet się nie zawahała. Wykorzystując chwilową dezorientację strażników, chwyciła mieszek z magicznym proszkiem i dmuchnęła im w twarz. Pył Piaskuna zadziałał natychmiast. Mężczyźni, jak jeden mąż, padli na ziemię niczym ścięte drzewa.

Ułożyli się wygodnie i grzecznie zasnęli. Diana zaniemówiła, oszołomiona spojrzała na Kuszi. Jej zielone oczy były teraz ogromne, a twarz wyrażała wielkie zdziwienie. — Nie zawsze trzeba walczyć — powiedziała, chowając woreczek z proszkiem do kieszeni.

Nie wiem, jakim cudem nie uaktywnił się jeszcze twój dar. Dla mnie jesteś na milion procent walkirią z krwi i kości — wydusiła jednym tchem Diana.

Kuszi dumnie wyprostowała się niczym szparag, napinając mięśnie. Jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech.

To wielki komplement z ust tak znakomitego wojownika jak ty, arcyksiężno. — Pokłoniła się z gracją, jak przystało na arystokratkę z dobrego domu, a następnie czujnie rozejrzała się dookoła.

Wynośmy się stąd, zanim się obudzą lub przybędzie wsparcie.

Kuszi wyprostowała się i ruszyła w stronę pobliskiego muru, który otaczał całą posiadłość. Diana zastygła w zdumieniu.

Idziesz? — zapytała Kuszi, rzucając w jej stronę spojrzenie. Diana przytaknęła i pospiesznie podążyła za walkirią.

Przebiegły przez ogród, omijając główne alejki i przecinając go na wskroś, aby jak najszybciej dotrzeć do wyjścia. Brama musiała być daleko, bo gdy tylko dotarły do ogrodzenia, okazało się, że jest ono wysokie i praktycznie nie do pokonania — przynajmniej nie dla zwykłych ludzi, ale nie dla walkirii.

— Idźmy dalej, może znajdziemy jakąś bramę, spadek albo furtkę — rozglądając się zasugerowała Diana.

Mur wyglądał na solidny. Kuszi spojrzała w górę. Ściany były gładkie, pozbawione jakichkolwiek żłobień czy występów, które mogłyby ułatwić wspinaczkę.

Zgoda.

Im dalej szły, tym ściany muru wydawały się wyższe i gładsze. Zmęczone i znudzone, zatrzymały się w połowie kroku. Czas naglił. Pył Piaskuna nie zatrzyma strażników na długo, a kto wie, jak liczne wojsko ma pan tego domu. Diana zakasała rękawy i zadarła głowę.

Nie ma rady, trzeba się wspinać.

— Po tym?

— Masz lepszy pomysł?

— Nie.

— To do góry.

Diana sapała, spinała ciało, marszczyła brwi i oddychała ciężko, ale wdrapywała się coraz wyżej. Kuszi stała, oniemiała. Za żadne skarby świata nie potrafiła rozgryźć jej metody. Choć Kuszi podskakiwała, usiłując wczepić się palcami w gładką powierzchnię muru, efekt był mizerny.

Pokracznie zjeżdżała w dół. Mur w ogóle nie przypominał zbitych, chropowatych ścian w akademii. Tu powierzchnia była gładka, jakby odlana z cementowego szkła. Usiłowała więc wbiec na niego, wskoczyć, aż w końcu przylepiła policzek do muru.

Umrę tu — jęknęła.

Pomogę ci.

Kuszi zadarła głowę, otworzyła szeroko usta i przymknęła powieki. Raziło ją poranne słońce. Widziała tylko pociągły cień arcyksiężnej, który wydłużał się, im bardziej zadzierała głowę.

Diana tymczasem usiadła tyłem na koronie muru, odchyliła się do tyłu i delikatnie opadła, przylgnąwszy plecami do ściany. Mocno zakotwiczyła nogi o fragmenty rzeźbionej korony i zawisła głową w dół. Wyciągnęła ręce w stronę dziewczyny.

Pospiesz się — wydusiła z ledwością — długo tak nie wytrzymam.

Kuszi otarła zmęczoną twarz. Nabrała powietrza i skoczyła. Mocno chwyciła dłoń Diany, a następnie sprawnie wskoczyła na koronę ogrodzenia. Pospiesznie wciągnęła Dianę i spojrzała w dół.

Mur był wysoki, miał kilkanaście stóp. Nie zastanawiając się długo, obie równocześnie zeskoczyły, lądując po drugiej stronie. Kuszi wylądowała miękko, niczym młody kot.

Ładnie. Widzę, że Izy nauczyła cię skakać — powiedziała Diana z uśmiechem.

Nie tylko — odpowiedziała Kuszi, mrugając do niej. — Co teraz?

— Znajdźmy posterunek i wracajmy do akademii.

Przed nimi rozciągała się zbita, kamienna droga, wijąca się w głąb lądu niczym wąż. Z jednej strony szerokim łukiem obiegała posiadłość, z drugiej otaczały ją zielono-żółte pola, które ciągnęły się aż po horyzont, a w oddali, ciemną plamą, rozciągał się stary las.

Nie miały wyboru. Musiały jak najszybciej opuścić to miejsce i znaleźć posterunek Walhalli.

W którą stronę? — zapytała Kuszi, spoglądając na Dianę.

Chwila — arcyksiężna uśmiechnęła się chytrze. — Dobry dowódca zawsze ma nawigację przy sobie, moja droga. — Mówiąc to, wyjęła z kieszeni złoty kompas i demonstracyjnie pokazała go Kuszi.Nigdy się z nim nie rozstaję.

— Cwane.

— Trzeba sobie radzić. Ty masz pył Piaskuna, ja kompas. — Diana ostrożnie otworzyła wieczko. — Lokatium Posterunek Wybrańców — szepnęła, a złota igła zadrżała. Zakołysała się rytmicznie, obracając kilka razy wokół własnej osi.

Nagle zastygła i wskazała w stronę ciemnego lasu.

To całkiem użyteczne urządzenie.

— Możesz poprosić Marka, to ci taki wyczaruje — puściła jej pawie oczko.

Tak — odpowiedziała Kuszi, czując, jak jej twarz się rumieni.

Ja dostałam swój od nadwornego maga mojego ojca, Dantego — powiedziała dumnie, spoglądając w stronę potężnego lasu.

Czas mijał, sącząc się przez palce jak woda, a jedynie zmiana położenia słońca na niebie zdradzała, że dzień powoli dobiega końca. Szły już prawie cały dzień, a do lasu wciąż było dziwnie daleko, jakby ktoś rzucił na niego urok.

Kuszi zaczynała odczuwać zmęczenie, ale widząc zacięcie na twarzy Diany, nawet nie śmiała narzekać. Po prawej stronie rozciągał się pas skoszonych łąk, po lewej zaś pola uprawne. Nad ich głowami rozpościerało się błękitne, jasne niebo.

Okolica wyglądała na bogatą, żyzną i pełną leśnej zwierzyny. Jednak mimo upływu kilku godzin, wciąż nie zbliżyły się do lasu. Najdziwniejsze było to, że panowała tu niepokojąca cisza, jakby wszystkie zwierzęta i owady postanowiły się stąd wynieść.

Dziwnie tu cicho — zauważyła Diana, spoglądając na Kuszi swoimi ogromnymi oczami.

Nie może być, aż tak daleko? — wydusiła z siebie Kuszi, wskazując horyzont. Diana niespodziewanie się zatrzymała, bystro przyglądając się lasowi, a następnie odwróciła się, by spojrzeć na willę. Ogromny, wytworny budynek, niczym pałac, stał się teraz jedynie niewielkim punkcikiem na horyzoncie.

To niemożliwe — rzekła arcyksiężna, przetarłszy czoło z potu. — To chyba działanie uroku?

Ich spojrzenia spotkały się i razem powędrowały w kierunku lasu.

Komuś zależy, żeby nikt tam nie dotarł — stwierdziła Kuszi, przyglądając się swoim dłoniom. Jej mandale szalały, wibrując jak przy zetknięciu z czarną magią. — To urok — dodała, przerażona, spoglądając na Dianę, a jej ciało przeszył mroźny dreszcz.

Też tak myślę. Ktoś zadał sobie wiele trudu, aby użyć tak potężnego zaklęcia, że nawet my go nie zauważyłyśmy.

— Matka nauczyła mnie pewnego zaklęcia — powiedziała Kuszi, rozsupłując mieszek przypięty do paska. Spojrzała uradowana na Dianę. — Nie złamie uroku, ale pozwoli nam dotrzeć do lasu.

— Trzeba to sprawdzić, raczej nikt nie zadaje sobie tyle trudu po nic.

— Raczej.

Kuszi wyjęła z mieszka mały węzełek. Była to różowa, jedwabna chustka przewiązana czerwoną wstążką, którą dostała od Marka. Ostrożnie rozwiązała wstążkę i usypała na dłoni odrobinę czarnego proszku.

Kornwalium mentalium ultimatum — wyszeptała, sypiąc proszek na siebie i Dianę. Powietrze zadrżało, a ochronna tarcza się rozrzedziła. Pospiesznie wniknęły przez powstałą szczelinę i nagle znalazły się w pobliżu lasu.

Pięknie.

— Czasem matka maginii się przydaje — powiedziała Kuszi, szeroko się uśmiechając.

Las był ogromny. Wysokie sekwoje sięgały swoimi czubkami niemal nieba, kołysząc się rytmicznie, lekko poruszane przez wiosenny wiatr. Niebo zaczynało szarzeć, choć w tej leśnej głuszy słońce ledwie docierało.

Ścieżka wiła się, tworząc zakola, wznosząc się po nierównej, pagórkowatej powierzchni, a następnie gwałtownie opadając. Niewielkie zapasy żywności i wody, które otrzymały na czas próby, powoli zaczynały się kończyć.

Nikt nie przewidział, że zamiast na Lwiej Wyspie wylądują w Atke, gdzieś na przygranicznych ziemiach. Diana spojrzała na bukłak. Był prawie pusty. Trząchnęła nim kilka razy.

Musimy poszukać wody — westchnęła.

Tak — zgodziła się Kuszi, biorąc ostatni łyk ze swojego. Nagle zastygła.

Słyszysz? — Nadstawiła uszu.

Niby co?

— Cicho — rozejrzała się.

Ktoś śpiewa — powiedziała zaskoczona Diana.

To pewnie nasz specjalista od uroków.

Kuszi przytaknęła, obie powoli ruszyły w stronę, skąd dochodził śpiew. Z oddali niósł się żołnierski, mocny głos. Dookoła unosił się zapach pieczonej dziczyzny. Diana wciągnęła powietrze przez nos.

Pachniało cudnie, aż zaburczało jej w brzuchu. Wiedziała jednak, że jeśli ktoś potrafi rzucić tak silny czar, to nie może być to dobra osoba. Zapewne ukrywały się tu wiedźmy albo czarnomagowie.

Mrok gęstniał z każdą chwilą. Z każdym krokiem las zanikał w ciemnościach, a poruszanie się w nim stawało coraz trudniejsze. Szły po omacku, nie mogły użyć świetlistych kryształów, bo zdradziłyby swoją obecność i lokalizację.

Przed nimi wyrosło ogromne wzgórze, które dzieliło je od celu. Wspięły się na nie, podczołgały bliżej, aby lepiej widzieć, i spojrzały w dół. W dolinie płonęło tysiące ognisk, przypominających drobne świetliki wirujące nad ciemnymi moczarami.

Namioty i płonące nieopodal ogniska rozciągały się po sam horyzont, rozlewając światło na całą połać doliny. Dziewczęta wstrzymały oddech. Kuszi poczuła na ciele zimne dreszcze.

To cała armia — szepnęła Diana, podczołgując się jeszcze bliżej.

To armia demonów.Kuszi spojrzała przerażona na arcyksiężną i wskazała na swoje odsłonięte ramię. Dłonie miała zimne, a na ramieniu pojawiła się gęsia skórka. Była blada jak pergamin.

Demonów, upadłych i innych mrocznych istot było tysiące, a może nawet więcej. Skupiali się wokół ognisk, rechocząc i żłopiąc wino. Zapach pieczonego mięsa unosił się w powietrzu, a śmiech, śpiewy i krzyki pełne plugawego słownictwa mąciły ciszę.

Doskonale wyczuwasz demony, może to twój dar? — zapytała Diana, otwierając usta ze zdziwienia.

Nie.Kuszi zaprzeczyła pospiesznie. — Pytałam mistrza Odyna, a on wyroczni. To nie to. Tak podobno mają wszyscy z rodziny mojej matki. To dziedziczne.

— A. — Diana położyła się na plecach. — Fajny spadek.

— Przynajmniej tyle.Kuszi uśmiechnęła się i pochyliła w stronę obozowiska. — Czemu oni tu siedzą?

Kuszi, to inwazja — powiedziała z przerażeniem w głosie Diana. — Oni szykują się do ataku.

— Na co?

— Na Atkę, a kto wie, może na całą Atlantydę. Jest ich tak wielu, że nie jestem w stanie oszacować — jęknęła, starając się policzyć ogniska. — Są uzbrojeni po zęby. Widzę tam demony, dżiny, czarnomagów, mojrani, ramusów, awatary, larwy, wampiry — wyliczała, wskazując palcem — harpie, trolle, strzykwy, wije, rusałki i fauny. Jaszczury, latawce, południce, a nawet smoki. — Zamilkła i z przerażeniem spojrzała na Kuszi.Natychmiast musimy wrócić do akademii i ostrzec mistrza Odyna.

Spójrz tam. — Kuszi wskazała na jakiś płonący punkt szybujący po nocnym niebie. — Czy to czasem nie jest Feniks?

Tak, to ona. To pewnie ta flądra zniszczyła Heliopolis. To ona zabiła Tezeusza — warknęła, chwytając za łuk. Tylko chwila, jedna sekunda dzieliła ją od zemsty.

Musiała jedynie napiąć łuk, a mroźna strzała śmierci unicestwi potwora raz na zawsze. Działała jak automat. Jej palce zacisnęły się na łuku, a lewa dłoń sięgnęła po strzałę. Już napięła cięciwę, wyprostowała się, gotowa do strzału, gdy na ziemię powaliło ją coś ciężkiego.

Oszalałaś?! — syknęła Kuszi wściekle. — Na zemstę przyjdzie czas.

Diana, ze łzami w oczach, spojrzała na Feniksa i posłusznie kiwnęła głową. Odetchnęła głęboko.

Wracajmy.

— Spójrz, te potwory używają przejść międzywymiarowych.Kuszi wskazała palcem na lśniącą przestrzeń, która wibrowała i iskrzyła.

Jakim cudem?

— Pamiętam, jak w dzieciństwie matka opowiadała mi o labiryncie tuneli.Kuszi zmrużyła z przejęciem oczy. — Świat jest podzielony labiryntem przejść, korytarzy i naturalnych tuneli, które umożliwiają podróże nie tylko między krajami, ale także między wymiarami.

Diana otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.

Dlaczego nic o tym nie wiem? Czemu nie uczą tego w akademii?

— Po upadku mrocznych Rada Walhalli szczelnie je zapieczętowała i zakazała o nich wspominać — dodała z ironią w głosie — dla bezpieczeństwa. — Zawiesiła na chwilę głos, wciągając powietrze z wyraźnym świstem. — Czuję tu moc potężnej, mrocznej magii. To bardzo dzika magia, pewnie to ona rozerwała pieczęcie ochronne.

Do jasności, nie mamy szans. — Diana przylgnęła do ziemi całą piersią. — Dzięki temu byli dla nas niewidzialni. — Bystro spojrzała na Kuszi, a potem znów odwróciła głowę w stronę obozowiska. Jedno z przejść było całkiem blisko. — Nie zdążymy nikogo ostrzec, chyba że…

— Chyba że co?

— Wykorzystamy ich tunele.

— Chcesz wedrzeć się w sam środek tej masy mrocznych i jak gdyby nigdy nic przejść tunelem do Walhalli?

— Brzmi głupio i szalenie, ale to jedyny plan, jaki mamy. — Ponownie spojrzała na obozowisko. — Tam — wskazała palcem na iskrzącą przestrzeń, która znajdowała się najbliżej i na obrzeżach obozu — jest portal. Ja odciągnę ich uwagę. — Zamyśliła się. — Dam radę pokonać kilku, może kilkunastu, co pozwoli nam zyskać czas na dotarcie do przejścia. Mamy łuk i daryKuszi spojrzała na nią chłodno. — Ja mam dary. — Sprostowała pospiesznie. — Ty masz pył Piaskuna i swoje zaklęcia. Uda się. — Diana zacisnęła pięści. — Musi.

— Jak objawia się dar?

— Co? Kuszi to…

Mów szybko.

Rany, to takie swędzenie, gdzieś w głębi duszy. Nie mamy teraz czasu… Co to ma wspólnego? — Spojrzała na obóz demonów i nagle ją olśniło. Wbiła bystry wzrok w Kuszi. — A. Twój dar? Zmieciesz ich z powierzchni? Zatrzęsiesz ziemią, a ta ich pochłonie? Kuszi pospiesznie zaprzeczyła. — Podpalisz ich?

— Nie, to coś innego.

Kuszi nagle zerwała się z miejsca, a jej aura eksplodowała światłem tak jasnym i promiennym, jak sama gwiazda. Jej oczy pociemniały, a powietrze zamarło. Diana zdążyła tylko pomyśleć, że ich kryjówka i atak z zaskoczenia właśnie diabli wzięli, gdy ciało walkirii rozprężyło się niczym budzący się anioł.

Aura, przypominająca teraz skrzydła łabędzia, otoczyła Kuszi i buchnęła w niebo kolorowym światłem. Walkiria miała w dłoni miecz. Ostrze rozpadło się na dwa, czarne i białe.

Oto Yin i Yang. Dwie siły, które łączą. Dwie siły, które dzielą, dwie siły, które tworzą — szeptała Kuszi, a następnie, rozrywając miecz na dwa tuż nad głową, ryknęła niczym lwica.

Ekspresywnie, dwoma pewnymi cięciami rozcięła powietrze. Powietrze zamarzło, zastygło w miejscu cięcia, a przypominając taflę iskrzącego szkła, rozprysło się w drobne kryształy. Tafla pękła, rozwierając przed nimi swoją gardziel, a z jej wnętrza wydobyło się jasne światło.

Do jasności?! — Diana stała zdziwiona, wskazując na ogromną szczelinę. — Co to jest?

Aura walkirii zgasła równie szybko, jak rozbłysła. Znów zapadł gęsty mrok, ale demony już wiedziały, kim są i gdzie się znajdują. W obozie zawrzała panika. Całe hordy, szalone ze strachu i wściekłości, upojone alkoholem, parły w ich stronę.

To przejście — rzuciła Kuszi pospiesznie, nie czekając na odpowiedź, wepchnęła walkirię do środka. — Zaprowadzi cię do akademii. Wezwij posiłki.

— A ty?

— Ja ostrzegę Atkę.Kuszi, nie czekając na dalsze pytania, obróciła się na pięcie.

Widziała, jak mroczni, w zbitą masę, wspinają się na wzgórze. Parli w jej stronę, chciwi krwi i duszy, jej duszy. Warczały i prychały wściekle, ciągnąc całą chmarą, wyjąc i skomląc przerażająco.

Na przyszłość muszę być ostrożniejsza — szepnęła do siebie, przełykając głośno ślinę. Próbowała się skupić, jednak myśli i zaklęcia mieszały się ze sobą. Już oczami wyobraźni widziała, jak ją rozszarpują, jak ich obrzydliwe pyski broczą jej krwią. Oczy jej się zaszkliły.

Do Jasności, Kuszi skup się! — rozkazała sobie, biorąc potężny oddech. — Od ciebie zależy los Atke. Dłonie jej drżały, a kolana miała jak z waty. Odyn i Terens mieli rację — w starciu z prawdziwymi demonami jest inaczej niż na placu ćwiczebnym. — Do pieruna, Kuszi, od ciebie zależy istnienie Atke! — Zacisnęła mocno pięści, wbijając paznokcie w dłonie. — Weź się w garść. Jesteś walkirią. Potężną, wybranką mocy! — Zgryzła usta do krwi i ponownie uderzyła ostrzami w powietrze. — Otwórz się, portalu, drogo do Atke.

Oczami wyobraźni ujrzała miasto. Piękne i wyniosłe. Mury pałacu ojca, służbę, a nawet poczuła zapach, który wydobywał się z kuchni tuż przed kolacją: cynamon i pomarańcze. Tafla powietrza, niczym szklane wrota, zastygła tuż przed nią.

Chwyciła oba ostrza i mechanicznie, bez wysiłku, całkowicie naturalnie, przecięła powietrze. Wrota rozpękły jasną bruzdą i rozwarły się tuż przed nią.

Do Atke!

c.d.n.

Klątwa Atlantydów 

Cześć I
Herosi i Upadli 
 
Klątwa Atlantydów – Prolog
Klątwa Atlantydów – Persywia
Klątwa Atlantydów – Tanatos 
Klątwa Atlantydów – Ares
Klątwa Atlantydów – Malachaj 
Klątwa Atlantydów – Diana
Klątwa Atlantydów – Achnaton
Klątwa Atlantydów –  Odyn
Klątwa Atlantydów – Aszka
Klątwa Atlantydów – Wyrocznia
Klątwa Atlantydów – Gorgona
Klątwa Atlantydów – Królowa
Klątwa Atlantydów – Balzak
Klątwa Atlantydów – Izyda
Klątwa Atlantydów – Dżin
Klątwa Atlantydów – Zarisa
Klątwa Atlantydów – Meduza
Klątwa Atlantydów –  Atria
Klątwa Atlantydów –  Mot
Klątwa Atlantydów –  Tezeusz
Klątwa Atlantydów – Amfitria
Klątwa Atlantydów – Kuszi 
Klątwa Atlantydów – Feniks
Klątwa Atlantydów – Marek
Klątwa Atlantydów – Lilith 
Klątwa Atlantydów – Kuszi
 
Cześć II
Wina i Kara 
Klątwa Atlantydów – Feniks
Klątwa Atlantydów – Diana
Klątwa Atlantydów – Lilith
Klątwa Atlantydów – Wyrocznia
Klątwa Atlantydów – Dżin
Klątwa Atlantydów – Izyda
Klątwa Atlantydów – Mot
Klątwa Atlantydów – Ares
Klątwa Atlantydów – Tanatos
Klątwa Atlantydów – Odyn
Klątwa Atlantydów – Minotaur
Klątwa Atlantydów – Marek
Klątwa Atlantydów – Achnaton
Klątwa Atlantydów – Kuszi

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *