Klątwa Atlantydów : Gorgona Odkrywa Spisek i Zdradę
Gorgona odkrywa zdradę Meduzy, która potajemnie sprzymierzyła się z walkiriami. Co teraz zrobi? Zdradzi Meduzę, czy ją wesprze? A może wybije jej układ z głowy?
Gorgona nie mogła oprzeć się pokusie, by odkryć, dlaczego Meduza znika z obozu na długie godziny. Wyklęta wydawała się nieobecna, tajemnicza i niezwykle ciekawa. Wciąż dopytywała o różne szczegóły ich strategii.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że chodziło o Meduzę. Nigdy wcześniej nie interesowały jej sprawy wojny, strategii czy sedno konfliktu. Gorgona znała ją zbyt dobrze, by nie zaintrygować się tą nagłą zmianą.
Gdy Meduza nie zareagowała na wiadomość o zniknięciu Minotaura, Gorgona zaczęła podejrzewać, że jej przybrana siostra albo wplątała się w coś niebezpiecznego, albo skrywa jakąś wielką katastrofę.
Musiała to sprawdzić, dlatego uważnie obserwowała Meduzę i postanowiła ją śledzić. Gdzieś w głębi duszy marzyła, aby powód nagłej zmiany w zachowaniu Meduzy okazał się trywialny i błahy, jak sekretny romans, dziwaczne hobby czy może hazard.
Przez wiele dni usiłowała przyłapać Meduzę na gorącym uczynku, lecz za każdym razem wyklęta znikała, tuż przed rozwiązaniem zagadki. Rozpływała się jak kamfora, znikając jej z pola widzenia.
Tak było, aż do tej nocy. To, co Gorgona odkryła, przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Gorgona zaczaiła się pod namiotem siostry i cierpliwie czekała.
Siedziała przez wiele godzin w niewygodnej, skupionej pozycji, nakryta płaszczem, skulona i czujna, uważnie obserwując namiot Meduzy. Od tego tkwienia w jednej pozycji i ciągłego skupienia zesztywniał jej kark oraz całe ciało.
Na chwilę spojrzała w spokojne niebo, by odciążyć zmęczony kark. Księżyc właśnie wschodził, a powietrze było nagrzane jak woda w kotle. Duchota i wilgoć otulało ją jak ciężki koc.
Trawa lśniła od skroplonej rosy, a drzewa cicho kołysały się na wietrze. Widoczność była znakomita, zwłaszcza dla kogoś obdarzonego wspaniałym wzrokiem, wzmocnionym darem Mocy.
Gorgona wzięła głęboki oddech, rozluźniając nieco zesztywniałe ramiona. Lekko się przesunęła, rozprostowując nogi, odchyliła się do tyłu i ziewnęła. Wiedziała, że obserwacja to najtrudniejsza część rzemiosła wojownika, ale zaczynała już się nudzić.
Już miała odpuścić i powoli zaczynała się wycofywać, gdy nagle płachta namiotu poruszyła się, a Gorgona drgnęła.
Wytężyła wzrok, koncentrując całą swoją uwagę. Dostrzegła, jak z wnętrza namiotu wymyka się ledwie widoczny cień i biegnie w kierunku lasu.
— Zaklęcie niewidzialności. Nieźle, siostro, widzę, że odrobiłaś lekcje — szepnęła do siebie, po czym ruszyła za Meduzą.
Musiała być bardzo ostrożna; skoro Meduza przestała czuć się na tyle swobodnie, by użyć tego zaklęcia, to mogła podejrzewać, że ktoś ją śledzi.
Po kilkuminutowym maratonie przez leśną gęstwinę Meduza w końcu się zatrzymała. Pospiesznie otworzyła międzywymiarowe wrota i nie zadając sobie trudu, by dokładnie rozejrzeć się wokół, zniknęła w ich czeluściach.
Gorgona przez chwilę wpatrywała się z szeroko otwartymi z zaskoczenia ustami w mroczną otchłań wirującego portalu.
—Zdradziła?! — wyszeptała z przerażeniem, a jej serce nagle zamarło. Kolana ugięły się pod nią, a ciało zaczęło drżeć. — To przecież Meduza, nie jest zdolna do zdrady — szepnęła do siebie.
Ogarnęło ją przerażające uczucie, jak w chwili, gdy idziesz przez pustynię i nagle odkrywasz, że wdepnąłeś w ruchome piaski. Czujesz, jak ziemia zapada się pod twoimi stopami.
Choć z całych sił walczysz i usiłujesz się wydostać, zapadasz się w nie coraz szybciej. Obrzydliwy, gryzący piach wdziera się wszędzie, drapiąc i paląc, nagrzany od upiornego słońca.
Dusi i gniecie twoje ciało niczym skorupę orzecha. Gdy nagle odkrywasz z przerażeniem gorzką prawdę, czujesz, że brakuje ci powietrza, a na twojej piersi zaciska się jak kamienna obręcz czeluści ziemi.
Odpychasz się. Walczysz. Usiłujesz podskoczyć, wytoczyć się, wypełznąć. Próbujesz oswobodzić choćby jedną nogę, ale to na nic, bo przy każdym kolejnym ruchu zapadasz się w coraz większą otchłań. Jej oczy się zaszkliły.
— To niemożliwe — jęknęła cicho. — Ona idzie na schadzkę. Z pewnością tak właśnie jest. — Zgryzła wargi, aż do krwi. — Muszę mieć pewność. — Zacisnęła dłonie w pięści i ruszyła w stronę portalu. — Gdy tylko nakryję ją w objęciach jakiegoś kochanka, obie będziemy się z tego śmiać.
Pospiesznie otarła łzy pięścią. Gdy wydostała się z portalu, znalazła się w zaułku bocznej ulicy. Przesunęła palcami po murze jednego z budynków, a gdy na opuszkach pozostał złoty pył, zrozumiała, gdzie jest.
Była w Uru, w Złotym Mieście. Nagle jej uwagę przykuł szelest. Ostrożnie zakradła się w stronę źródła hałasu. Bezszelestnie podbiegła do końca muru i delikatnie wysunęła głowę. W ciemnej alejce dostrzegła uciekający cień.
— Meduza — szepnęła, ruszając za nią.
Śledząc Meduzę, musiała być niezwykle ostrożna. Gdyby zbyt wcześnie ujawniła swoją obecność, cały plan mógłby legnąć w gruzach.
Kryła się w zakamarkach i mrocznych kątach, starając się utrzymać bezpieczną odległość, ale jednocześnie na tyle blisko, by jej nie zgubić. Nagle Meduza się zatrzymała.
Gorgona w ostatniej chwili zdołała się ukryć, przylegając do ściany i szybko łapiąc oddech.
Ostrożnie wyjrzała zza muru. Meduza stała, rozglądając się wokół. Zrobiła kilka kroków, po czym znów się zatrzymała.
— Czujka — wyszeptała z zachwytem Gorgona. — Wyśmienicie cię wyszkoliłam.
Gdy upewniła się, że jest bezpiecznie, ruszyła powoli naprzód.
W ciszy uśpionego miasta Grogona słyszała jedynie szybkie bicie własnego serca. Meduza, tymczasem ponownie zatrzymała się tuż przed niewielkim murkiem.
Nagle wskoczyła na niego, wspinając się z gracją, po czym zniknęła w otwartym oknie. Gorgona odetchnęła z ulgą. Z wypiekami na policzkach wpatrywała się w okno, mając nadzieję, że ujrzy w nim twarz przystojnego młodzieńca lub powabnej kobiety.
Nagle zbladła, kolana ugięły się pod nią, a krew zagotowała się w żyłach. Zamiast kochanka siostry dostrzegła jedynie blask tarczy walkirii.
Nie mogła w to uwierzyć. Jeszcze przez chwilę usiłowała to sobie jakoś wytłumaczyć, jednak żadne z logicznych argumentów, nawet te dotyczące kochanki walkirii, nie brzmiały teraz przekonująco.
Musiała mieć pewność. Zakradła się wystarczająco blisko i powoli, bardzo ostrożnie wspięła się na murek. Niczym wytrawny kocur, wdrapała się po wystających rantach ściany, klucząc między oknami, aż dotarła do właściwego.
Zaczepiła palce o drewnianą belkę wzmacniającą konstrukcję ściany i skupiając całą swoją uwagę, nasłuchiwała. Na początku usłyszała jedynie bełkot, z którego niewiele zrozumiała.
Dodatkowo ich dyskusję zagłuszał równy, marszowy krok. Jedna z nich musiała nerwowo maszerować w tę i z powrotem, szurając stopami po podłodze. Gorgona była wściekła.
Nie mogła podejść bliżej, aby nie zdradzić swojej obecności, a tego za wszelką cenę pragnęła uniknąć – przynajmniej na razie. Zadarła głowę do góry, a jej wzrok zatrzymał się na niewielkim daszku tuż nad oknem.
Choć nie był duży, wyglądał na solidny. Gdyby udało jej się na niego wspiąć, mogłaby usiąść na nim okrakiem, zyskując doskonałą kryjówkę i idealne miejsce do podsłuchiwania.
Spojrzała w dół – ulica była pusta i cicha. Nabrała powietrza i pospiesznie wspięła się wyżej. Okrążając okno, zakradła się w okolice daszku i delikatnie na nim usiadła. Przylgnęła do niego piersią i słuchała.
— Taka była umowa — powiedziała Meduza, w jej głosie słychać było gniew. — Przekonacie radę, żeby zdjęli klątwę.
— Nie mam takiej władzy. — Usłyszała głos walkirii. — Czy wiesz, o co prosisz? To wykracza poza moje kompetencje. Jak obiecałam, wstawię się za wami, ale nie mam wpływu na decyzje starszych.
— Nie obchodzi mnie to. Lepiej coś wymyśl… — syknęła wściekle Meduza, przerywając jej w połowie zdania.
Nagle drzwi zaskrzypiały. Gorgona zastanawiała się, czy walkiria wyszła, czy ktoś wszedł do pokoju. Przez chwilę panowała dziwna cisza, aż ponownie usłyszała głos siostry.
— Dałam wam to, czego chciałyście.
— Ta księga jest bezużyteczna. Nie ma żadnej mocy. Bez niej nie zdołam zdjąć klątwy.
— Niemożliwe. Po prostu nie umiesz jej użyć.
— Powinna obudzić się w obecności strażnika, a ona milczy.
Znów zapadła cisza, którą przerwał odgłos nerwowych kroków. Ktoś niebezpiecznie zbliżał się do okna. Wstrzymała oddech.
— Nawet jeśli jeden z naszych magów zgodziłby się, wbrew starszym, złamać klątwę, to bez księgi nie posiadamy wystarczającej mocy ani odpowiednich zaklęć.
Kroki ucichły.
— To nie moja wina, że jesteście nieudolne — warknęła Meduza.
— Uspokójmy się. — Nagle w tle rozległ się trzeci głos. Był stanowczy, łagodny, miękki jak woda. Gorgona zamarła; od razu go poznała. To był strażnik. — Awantura niczego nie zmieni, a jedynie przyciągnie zaciekawione spojrzenia — tłumaczył pospiesznie. — Postaraj się dowiedzieć czegoś o księdze. Może cię oszukali. Wszystkim nam przecież zależy na tej właściwej, a ja namówię maga, żeby złamał klątwę.
Nagle zapadła dziwna cisza. Gorgona pochyliła się jeszcze bardziej, aby lepiej słyszeć, ale daszek chrząknął groźnie. Spojrzała przerażonym wzrokiem na zawiasy, które nagle odskoczyły od ściany.
Naprężone jak muskuły atlety pod naporem ciężaru, zawiasy zawisły w bezruchu. Tynk kruszył się i opadał obficie na mokre chodniki. Gorgona zastygła w bezruchu.
Już nie interesowało ją, co działo się w pokoju na poddaszu; modliła się jedynie o to, by nie runąć wraz z dachem na ziemię.
Każdy jej ruch mógł poluzować zawiasy, więc siedziała nieruchomo, bojąc się nawet oddychać. Nie bała się siniaków, obitych kolan ani łokci, a nawet połamanych żeber, które mogły być skutkiem tak bolesnego upadku.
Najbardziej jednak obawiała się, że zostanie zdemaskowana. Słyszała kroki rozchodzące się po pokoju. Przez ułamek sekundy dostrzegła wychylającą się przez okno czuprynę Meduzy.
Jedyne, co mogła teraz zrobić, to zastygnąć w bezruchu i czekać, aż się rozejdą. Tylko czy daszek wytrzyma tyle czasu?
— Zgoda — usłyszała głos siostry. — Ty znajdź maga, a ja dowiem się wszystkiego o księdze.
Meduza ponownie wychyliła się przez okno, przełożyła nogę i zgrabnie zeskoczyła na ziemię. Gorgona czekała. W pokoju wciąż siedziały walkirie, szepcząc pospiesznie.
— Jak zamierzasz zdjąć z niej klątwę? To potężna pieczęć nałożona przez całą radę.
— Poszukam odpowiedzi w księdze.
— Diano, ona nie została wyklęta za jakieś błahostki. Złamała prawo Mocy.
— Nadal mają w sobie moc walkirii, więc nie do końca chodzi tu o Moce.
— Może to mroczna moc? — Po chwili ciszy dodała: — Nie wiem, czy powinnyśmy jej ufać.
— Pomogła nam zdobyć księgę, więc my również musimy jej pomóc. Zresztą, złożyłam obietnicę, a ja zawsze ich dotrzymuję.
— Twoja lojalność kiedyś cię zgubi — westchnęła ciężko walkiria.
Nagle drzwi otworzyły się z piskiem, a potem cicho zamknęły. Pokój był pusty. Gorgona odczekała chwilę dla pewności, ześlizgnęła się z daszku i w ostatnich sekundach, zanim konstrukcja runęła, udało jej się wskoczyć do pokoju przez otwarte okno.
Odetchnęła z ulgą i ponownie wyjrzała. Na chodniku leżały roztrzaskane resztki dachu. Ruszyła w kierunku drzwi, uchyliła je lekko i usłyszała na schodach szepty walkirii.
Odruchowo spojrzała w okno. Jednym susem pokonała dzielącą ją odległość, wskoczyła na gzyms i co tchu, wdrapała się niezdarnie na dach. Walkirie, słysząc hałas, ponownie wpadły do pokoju i rzuciły się w stronę okna.
Na szczęście nie zauważyły jej, ale ona widziała je doskonale. Wślizgnęła się głębiej w cień i obserwowała je z ukrycia. Jedna z nich, o urodzie ludu z Atke, wdrapała się na dach, ale strażnik szepnął jej coś do ucha i obie wróciły do pokoju.
Gorgona siedziała bez ruchu jeszcze przez chwilę. Musiała mieć pewność, że odeszły. Zaczynało świtać, a ona musiała wracać do obozu i odszukać Meduzę.
Miały wiele do omówienia. Wciąż łudziła się, że siostra zwyczajnie zwodzi tych młokosów, aby uśpić czujność strażnika i zwabić go do obozu. Taką miała nadzieję. Powoli zesunęła się z dachu i przeskoczyła na sąsiedni budynek.
Postanowiła pozostać na wysokości, skąd miała lepszy widok na miasto, w razie gdyby walkirie wciąż krążyły w okolicy. Zatrzymała się przed zaułkiem, w którym Meduza zostawiła portal.
Niestety, brama już zniknęła. Ruszyła więc w stronę muru. Powoli zesunęła się z dachu i przeskoczyła na sąsiedni budynek. Minęła kilka przecznic, trzymając się bocznych uliczek, aż skręciła w kierunku miejskiej bramy. Nagle zastygła, a jej ciało zadrżało.
— Walkirie — syknęła, czując, jak adrenalina zaczyna krążyć w jej żyłach.
Były jak psy tropiące na polowaniu. Wyczuła tylko dwie: strażnika oraz pannę z Atke, ale to i tak o dwie za dużo jak dla niej. Wiedziała, że nie łatwo je zmylić, a jeszcze trudniej zgubić.
Gorgona cofnęła się, przeszukując wzrokiem okolicę. Była w potrzasku. Najbezpieczniejszą opcją wydawała się ponowna ucieczka po dachach.
Budynki w pobliżu murów były najwyższe, a dachy najbardziej urozmaicone, co stwarzało idealne warunki do znalezienia wygodnych kryjówek.
Nie zastanawiając się dłużej, wspięła się na pobliską ścianę i zniknęła w mroku, skrywając się między dachowymi oknami.
Zgubienie walkirii zajęło jej chwilę, ale w końcu dotarła do muru. Za nim czekała na nią wolność. Wskoczyła na koronę i bezszelestnie przedarła się na drugą stronę.
Niczym doświadczony wspinacz zsunęła się w dół. Gdy tylko poczuła ziemię pod stopami, ruszyła biegiem przed siebie. Do wschodu słońca pozostało kilka godzin, może nawet mniej.
Zziajana dotarła do tajemniczego uroczyska i nerwowo zaczęła przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu magicznego proszku do otwierania portali. Nagle, nie wiadomo skąd, tuż za jej plecami pojawiły się walkirie.
Gorgona stanęła oniemiała. Nie mogły przecież tak szybko za nią biec – zauważyłaby je.
— Walkirie — syknęła wściekle.
— Wyklęta — warknęła strażniczka, energicznie wyciągając miecz.
— Chyba nie chowasz urazy za lochy? — drwiła z niej Gorgona.
— Za brata — wycedziła przez zęby, natarła na nią z furią. — Gdy z tobą skończę, nie zabiję cię, ale na tyle osłabię, że każdej nocy będziesz miała koszmary ze mną w roli głównej — wysyczała wściekle.
— Zbytek łaski, pani — odparła Gorgona, skłaniając się z kpiną.
— To nie jest łaska. Mam wobec ciebie plan. Przekażesz Achnatonowi i Lilith moje wiadomości.
Krew w żyłach Gorgony zagotowała się z wściekłości. Ruszyła na strażnika, atakując go z furią. Uderzała jak taran, była szybka i zwinna, ale to nie wystarczyło, by pokonać dwie młode walkirie.
Strażnik był mistrzem fechtunku. Miecz tańczył w jego rękach, doskonale wyczuwając każdy ruch Gorgony, skutecznie blokując jej ataki i kontratakując z zacięciem.
Wyklęta dyszała, pot zalewał jej czoło, a broń ślizgała się w dłoni. Czuła, że jest już zmęczona, a umiejętności młodej walkirii robiły na niej ogromne wrażenie.
Nagle poczuła silne szarpnięcie za nogę. Krwawa plama zakwitła niczym drogocenny kwiat na jej spodniach. Syknęła wściekle. Drugi cios trafił ją w ramię, a trzeci pod żebra.
Opadła na ziemię, trzymając się za krwawiący bok. Rany paliły jak ogień. Diamentowe ostrza, opieczętowane anielskimi runami, działały na jej ciało niczym trucizna.
Rany się gotowały. W jej głowie zawirowało. Obróciła się na pięcie, całkowicie bezwładna i nagle poczuła, jak nadziewa się na ostre ostrze, niczym kawał surowego mięsa.
Nim zdążyła zamknąć oczy, ujrzała tylko nad sobą rozwścieczoną twarz Diany.
— To za mojego brata i za Tezeusza — syknęła, demonstracyjnie, wysuwając ostrze.
Gorgona upadła. Leżała na trawie, wpatrując się w ciemne, nocne niebo. Oddychała szybko. Wszystko inne straciło sens. Uciskała prawą ręką wrzącą ranę, a jej puste, martwe spojrzenie utkwione było w twarzach walkirii.
— Przeżyjesz, bo to ci obiecałam — syknęła wściekle Diana, nachylając się tuż nad wyklętą. Gorgona zamachnęła się, by ją zranić, lecz była zbyt osłabiona.
Arcyksiężna odsunęła się, spoglądając na nią z kpiącym uśmiechem i bez trudu zablokowała cios, wytrącając miecz z jej ręki.
— Przekaż Lilith i jej pomiotowi, Achnatonowi: „Znajdę i rozszarpię gołymi rękami każde plugastwo, które wypuścili na ten świat oraz na każdy kolejny, który po nim nastanie. Nie spocznę w grobie, dopóki nie zetrę z powierzchni ziemi was i waszego potomstwa.
Strażnik wstał i obrócił się na pięcie. Obie walkirie, milcząc, pospiesznie oddaliły się, znikając w szarościach budzącego się poranka.
Gorgona nie była pewna, czy to, co zobaczyła chwilę później, było prawdą, czy wytworem jej konającego umysłu.
Nagle otoczyło ją ciepłe światło, które równie szybko zniknęło, jak się pojawiło. Odetchnęła głęboko, a ból odniesionych ran ustąpił. W jej sercu zapanował spokój.
c.d.n
Klątwa Atlantydów