Dawno, dawno temu …– Serial – Recenzja
Dawno, dawno temu… tak zaczynają się słowa najsłynniejszych bajek. Co by było, gdyby bohaterowie z najpiękniejszych baśni zamieszkali w realnym świecie
„Dawno, dawno temu…” to serial, który niedawno zagościł na platformie Netflix. Tym, którzy mieli przyjemność go obejrzeć, nie trzeba przybliżać fabuły.
Ta niezwykła opowieść łączy w sobie tysiące baśni, które pamiętamy z dzieciństwa, w zupełnie nowatorski i zaskakujący sposób. Miksowane historie osadzone w rzeczywistym świecie, obdarzone nową tożsamością i wzbogacone o zaskakujące wątki, tworzą efekt „wow”.
Postacie są niebagatelne i wielowymiarowe, a ich intencje pozostają niejasne. Nikt nie jest tu jednoznacznie zły ani dobry. Z każdym kolejnym odcinkiem rodzi się w nas pytanie: czy ten bohater jest postacią negatywną, czy może pozytywną?
Po której stronie stanie? Pierwszy odcinek nie porwał mnie od razu. Pomyślałam, że to kolejna nudna produkcja na podstawie bajek, i jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że jest zupełnie inaczej.
Pierwszy sezon pochłonęłam w mgnieniu oka. Zgrozo. To przekleństwo Netflixa – gdy włączysz serial, zatracasz się w nim niemal do końca. Wsiąkasz w kanapę i zapominasz, jak mija dzień.
„Dawno, dawno temu…” ma to do siebie, że każdy odcinek kończy się w taki sposób, że zostawia cię w niewiedzy i totalnym zaciekawieniu. Czujesz irytację, ciekawość i zastanawiasz się: co dalej?
Reżyser w ten sposób zmusza cię do obejrzenia kolejnego odcinka. Uważaj, bo koniec sezonu to nie koniec przygody – możesz popłynąć dalej. Oprócz niesamowitej akcji i zaskakujących zwrotów, serial oferuje kilka interesujących historii oraz barwnych postaci, które zasługują na uwagę i uznanie.
Wśród nich, obok głównej bohaterki, znajdują się Zła Królowa, Rumpelstiltskin, Czerwony Kapturek, Bella czy Hook. Jednak zanim zagłębię się w doskonale skonstruowane postacie, które są jednocześnie głównymi i pobocznymi, skupmy się na treści.
Dawno, dawno temu … początek historii
Akcja serialu rozpoczyna się od pocałunku. Pamiętasz historię Śnieżki, która po zjedzeniu zatrutego jabłka umiera, a ratuje ją pocałunek Księcia – pocałunek wielkiej, prawdziwej miłości.
W tej opowieści nie może być inaczej: potęga prawdziwej miłości odczarowuje Śnieżkę, która budzi się do życia. Dalsze losy są nam znane: ślub i szczęśliwe zakończenie. Jednak tym razem jest inaczej.
Na ceremonii pojawia się Zła Królowa, która przysięga zemstę. Książka się zamyka, a my przenosimy się do Bostonu, do realnego świata. Poznajemy małego chłopca, który pragnie odnaleźć swoją biologiczną matkę.
Pierwsze pytanie, które będzie nam towarzyszyć przez cały sezon, brzmi: co jest prawdą, a co wytworem dziecięcej wyobraźni? Niczym w powieści „Most do Terabithii” autorstwa Katherine Paterson.
Czy chłopiec uroił sobie, że jego przybrana matka to Zła Królowa, a biologiczna matka jest jedyną osobą, która może ocalić Śnieżkę i innych bohaterów z Zaczarowanego Lasu? A może to jednak prawda?
Zła Królowa, podobnie jak Emma, główna bohaterka, to postacie skomplikowane i zaskakująco do siebie podobne. Do grona nietuzinkowych bohaterów dołącza także Rumpelstiltskin, który nigdy do końca nie ujawnia, po której stronie stoi – zapewne tylko po swojej.
Emma Swan (Jennifer Morrison) ma za zadanie ocalić mieszkańców Storybrooke. Czyż nazwa miasteczka nie jest wspaniałą grą słów? Zgłębiając kolejne odcinki, odkrywamy zupełnie nowe oblicza znanych nam z dzieciństwa bajek.
Czerwony Kapturek nie jest tu niewinną dziewczynką, a Hook, choć również pirat, okazuje się szarmancki i odważny. Serial w zasadzie stawia na głowie wszystkie ukochane baśnie, dodając do nich nieco kolorów, zamiast ograniczać się do czerni i bieli.
Słowem o aktorach
Genialna gra aktorska, zaskakująca obsada oraz mnóstwo znakomitych scen, które niestety psują kiepskie efekty specjalne. Jeśli marzycie o efektach rodem ze „Złotego Pyłu” czy „Siódmego Syna”, to tutaj ich nie znajdziecie.
Na szczęście wszystko inne działa i huczy. Gdy akcja staje się mdła, na scenę wkracza niczym tsunami Zła Królowa lub sam Rumpelstiltskin. Bez nich to nie mogłoby się udać.
W obsadzie zobaczymy:
- Roberta Carlyle jako Rumpelstiltskina. Aktor znany m.in. z takich produkcji Niebiańska Plaża, czy Świat to za mało – cykl o Bondzie.
- Lanę Maria Parrilla jako Złą Królową. Znaną z takich filmów jak min. Replikant, czy Pająki.
- Jennifer Morrison – odtwórczyni głównej roli – Emmy Swan, którą zapewne pamiętasz z cyklu o ekscentrycznym doktorze „Dr House”, czy „Ulice strachu 2: Ostatnia odsłona”.
- Colin O’Donoghue – w serialu wciela się w postać znienawidzonego przez dzieci- kapitana Hooka z Piotrusia Pana. Aktor występował w takich produkcjach jak Rytuał, czy Dynastia Tudorów.
- Emilie de Ravin, która gra Bellę, ukochaną Rumpelstiltskina. Emilii pamiętam z popularnego serialu Roswell: W kręgu tajemnic, gdzie grała Tess — kosmitkę.
- Wśród postaci zobaczyć można Jamesa „Jamie” Dornana, który tym razem wciela się w Łowcę/Szeryfa. Aktor jest znany m.in. z serii o intrygującym multimilionerze, cały cykl o Grey’u, m.in. Pięćdziesiąt twarzy Greya.
Każdy nowy sezon „Dawno, dawno temu…” wzbogacany jest o świeże wątki, nowe postacie oraz zaskakujące zwroty akcji, które coraz bardziej wciągają widza w zawiły świat Storybook.
Seriale często mają to do siebie, że pierwszy sezon zachwyca, a kolejne zaczynają nużyć.
W przypadku „Dawno, dawno temu…” każdy sezon jest inny, równie fascynujący i pełen nieoczekiwanych rozwiązań.
Dla kogo jest ten serial – dla dorosłych, młodzieży czy dzieci? Szczerze mówiąc, mam pewne wątpliwości.
Jeśli pragniesz powrócić do bajek z dzieciństwa i zobaczyć je oczami dorosłego widza, serdecznie polecam. Na świat baśni spojrzysz z zupełnie innej perspektywy.