Klątwa Atlantydów – Ozyrys – Tajemnica zniewolenia
Ozyrys to prastary demon, lecz nawet on nie zna wszystkich tajemnic wybrańców, w tym sposobu na zniewolenie strażnika.
Ozyrys wpatrywał się w misę wypełnioną złotym olejem z tak intensywnym skupieniem, że aż zakręciło mu się w głowie. Nic.
Wciąż nie miał nic. Znajdował się w tym samym punkcie, w którym zasiadł przed zaklęciem. Karty, kule, runy, znaki, układy planet, różdżki, magiczne kamienie, lustra, księgi i cały ten teraz bezużyteczny szmelc nie potrafił podać mu prostej receptury na złamanie pieczęci Księgi.
Rozjuszony, zawył przeciągle, energicznie trącając ręką misę, rozlał wszystko dookoła, a niemal wyrywając sobie włosy z głowy, zasyczał.
— Wszystko to marność — przewrócił oczami, wbijając spojrzenie męczennika w stojącego w wejściu Mota.
— Miałem nadzieję, że znajdziesz sposób na księgę — westchnął Mot, zaplatając ręce na brzuchu. — Lilith nas wzywa — dodał chłodno,
— Może wypowiesz życzenie, pójdzie szybciej — uśmiechnął się chytrze Ozyrys.
— Sam sobie wypowiedz, nie jestem tak głupi. Zresztą za swoje usługi każesz sobie słono płacić — pochylił się w jego stronę — jeśli nie znajdziesz sposobu, długo nie nacieszysz się wolnością.
— Idź precz, pomiocie. Ja przynajmniej wzbudzam w nich strach na tyle, że zamknęli mnie w przeklętym mieście, a ciebie wypędzili jak zwykłego ulicznika.
— Kpij sobie, ale to nie na mnie zawisły oczy Lilith — mrugnął do niego, a następnie, pogwizdując z zadowoleniem, wyszedł z namiotu.
— Suczy syn — zaklął dżin.
Wtedy wyczuł obecność jeszcze kogoś. Tuż za kotarą, po drugiej stronie namiotu, stała drobna, lekko zgarbiona postać. Jej krew, choć nieco skażona, wciąż pachniała Mocą.
— A ty, czego tu chcesz, wyklęta? — syknął wściekle Ozyrys, podnosząc się ze stołeczka. Zamiótł końcem płaszcza po ziemi i obrócił się zamaszyście w jej stronę.
— Możemy sobie nawzajem pomóc — szepnęła melodyjnie, odkrywając połać materiału i torując sobie drogę, wniknęła pospiesznie do środka.
Ozyrys zmierzył ją wzrokiem. Swego czasu widywał piękniejsze dziewczęta, ale po tylu wiekach odosobnienia nawet ona uchodziła w jego oczach za piękność.
— Nawet o tym nie myśl — syknęła wściekle, wyciągając ostry nóż z lśniącym obsydianowym ostrzem. — Mamy wspólny interes — wyjaśniła.
— Ty jesteś? — zapytał, machając przed nią dłonią, mierząc wzrokiem ją od stóp do głów.
— Gorgona — odpowiedziała z szerokim uśmiechem. — Oboje nie ufamy Lilith. Wiem, tak samo jak ty, że żyjemy tylko dlatego, że jesteśmy jej potrzebni. Gdy przestaniemy być użyteczni, pozbędzie się nas.
— Piękna i bystra — cmoknął z zachwytu.
— Kiedyś byłam walkirią. Nie może być inaczej. — Gorgona wzruszyła demonstracyjnie ramionami, lekko dygając. — Co ty na to?
— Na co?
— Pomóżmy sobie nawzajem.
— Zamieniam się w słuch.
— Ty zdobędziesz zaklęcie z księgi, które nas uwolni, a ja pomogę ci złamać pieczęcie i obezwładnić strażnika.
— Wypowiesz życzenie?
— Nie — zaprzeczyła pospiesznie. — Dam ci zaklęcie.
Oczy Ozyrysa rozszerzyły się z zaskoczenia. Nigdy nie słyszał o takim zaklęciu, ale wybrańcy skrzętnie skrywali swoje tajemnice przed oczami Innych.
Podszedł do niej i zmierzył ją wzrokiem. Czy naprawdę istniało takie zaklęcie? A jeśli kłamała? Co wtedy by zyskała?
Jego namiot był duży, znacznie większy w środku niż wydawał się na zewnątrz, a wszystko to dzięki zaklęciu.
W pomieszczeniu znajdowało się ogromne łoże, złożone z poduszek ułożonych w artystycznym nieładzie, oraz stolik, na którym leżały rozłożone mapy.
Nieopodal stał stoliczek do zaklęć, przewrócony nogami do góry, a wokół niego rozciągała się kałuża ze złotego oleju.
W centralnym punkcie pomieszczenia znajdował się stół, zastawiony po brzegi najprzeróżniejszymi, wykwintnymi daniami. Na jego środku stała karafka z czerwonym winem, a wokół niej ustawione były kielichy.
Ozyrys podszedł zamaszyście do stolika, chwycił karafkę i dwa kielichy z zapałem.
— Wypijmy za to — rzucił.
— Niech będzie — odpowiedziała Gorgona, podchodząc bliżej i spoglądając łakomym wzrokiem na wszystkie pyszności na stole.
Urwała jedno winogrono, szybko wsunęła je do ust i wzięła kielich od dżina.
— Co będziesz z tego miała?
— Wolność, a ty strażnika i ogromną potęgę — odpowiedziała, zamaczając usta w winie i spoglądając zalotnie na dżina. — Istnieje takie prastare zaklęcie, którego magowie podobno użyli, aby poskromić strażnika i otworzyć księgę. Podobno im się udało, gdyby nie Malachaj, rzeczywistość teraz wyglądałaby inaczej. — dodała, ponownie urywając winogrono.
— Istnieje dłużej, niż ty na tym świecie, a ja nigdy o takim zaklęciu nie słyszałem — odpowiedział, przyglądając jej się badawczo.
— Wybrańcy bardzo dbają o to, aby nikt nie poznał tajemnic, które mogłyby ich zniszczyć. Nawet walkirie nie znają wszystkich sekretów — mrugnęła do niego. — Nim jednak je ujawnię, muszę mieć pewność, że spełnisz swoją część umowy.
— Ja również powiem ci coś o dżinach. Nie ma takiej siły, która mogłaby sprawić, że dżin nie spełni życzenia, o ile, rzecz jasna, mieści się ono w granicach rozsądku. Nie mogę sprawić, żeby ktoś pokochał cię prawdziwą miłością, ale mogę rzucić na niego urok — mrugnął do niej porozumiewawczo.
— Czy zaklęcie zniewolenia księgi jest wystarczającą ceną za wolność?
— Z całą pewnością — zawiesił głos na chwilę. — Tylko pamiętaj, że z klątwy życzeń zwalnia mnie trzecie życzenie.
— Czyli będę miała jeszcze dwa, oprócz tego pierwszego? — uśmiechnęła się chytrze. — Pysznie. A więc, dżinie — odstawiła pusty kielich. — Oto moje pierwsze życzenie. Uwolnisz mnie i moje siostry: Aszkę i Meduzę, od klątwy rzuconej przez Radę Wybrańców.
Dżin tylko przytaknął.
— Miecz Malachaja to Gwiazda Zaranna. — Ozyrys niewiele z tego rozumiał. Gorgona, rozbawiona jego zdziwioną miną i całkowitym osłupieniem, kontynuowała: — Miecz wykuł Hefajstos dla Rajzela, na wypadek gdyby Strażnik zboczył ze ścieżki światła.
— Mam zabić strażnika, żeby posiąść wiedzę z księgi?
— Nie. Miecz to jedyna broń przeciwko strażnikowi. Jeśli zbroczysz go we krwi dzieci Innych, które mają czystą duszę, złamiesz jego sacrum, a wtedy złamiesz sacrum zarówno strażnika, jak i księgi.
— Malachaj o tym wie? — Dżin spojrzał na nią bystro.
— Wie, nie wie. Trudno mi powiedzieć. Zapewne Lilith jest tego świadoma. Dlatego musimy być sprytniejsi od nich i ukraść miecz.
— Gorgono, nie chciałbym mieć w tobie wroga. — Ozyrys uśmiechnął się chytrze i wziął sowity łyk wina.
c.d.n.
Klątwa Atlantydów