Substancja – Film Coralie Fargeat – recenzja
Mroczny, wulgarny, pełen nagości, bulwersująco odrażający i brutalnie szczery, taki jest nowy film francuskiej reżyserki Coralie Fargeat „The Substance”.
„Have you ever dreamt of a better version of yourself?”
Wybierając się na „Substancję”, można powiedzieć, że miałam pewne wyobrażenie o tym, czego się spodziewać, choć nikt, siadając w sali kinowej, nie jest w stanie przewidzieć, ile emocji i wrażeń go czeka.
Opinie na temat filmu są podzielone. Niektórzy porównują „Substancję” do dzieła sztuki, inni zaś wychodzą z kina znudzeni powierzchownością przekazu, mało wyszukaną wymową i przytłoczeni długością filmu — trwającego 140 minut.
Są również tacy, którzy są zachwyceni, choć sugerują zmiany w niektórych scenach, kwestiach, dodanie lub usunięcie pewnych elementów. Ile głów, tyle koncepcji.
Jedno jest pewne: „Substancja” to film, który nie pozwoli Ci wyjść z kina obojętnym — albo go pokochasz, albo znienawidzisz.
Reżyserka nie stosuje półśrodków. Jasno i dosadnie ukazuje naszą głupotę, wytyka próżność i małostkowość. Wyszydza naszą uległość, bo mimo że mamy wiele do zaoferowania, przesiąknięci sztucznymi ideałami, pozwalamy się ponieść fali i zmierzamy ku zatraceniu.
„Substancja” to doskonale opowiedziana historia o wyidealizowanym wizerunku kobiet, brutalnym świecie mediów oraz nieustannej pogoni za wieczną młodością.
O czym tak właściwie jest Substancja?
To zaskakująco opowiedziana historia, w której splatają się elementy body horroru, dramatu, psychologicznego thrillera oraz ironii, a całość okraszona jest mrocznym, czasem wręcz absurdalnym humorem.
Gasnąca gwiazda Elizabeth Sparkle (Demi Moore), niegdyś zdobywczyni Oscara, w przeddzień swoich pięćdziesiątych urodzin odkrywa, że jej czas minął.
Producent telewizyjny Harvey (Dennis Quaid) wyraźnie podkreśla, że widzowie preferują młodość i urodę, dając jej do zrozumienia, że w świecie show-biznesu nie ma już dla niej miejsca.
Załamana Elizabeth, w drodze powrotnej do domu, ulega wypadkowi i trafia do szpitala. To właśnie tam dowiaduje się o „Substancji” – cudownym leku, który ma jej pomóc odzyskać młodość.
W pierwszym etapie odrzuca tę magiczną kurację i pogrąża się w rozpaczy. Jednak gdy następnego dnia natrafia w gazecie na ogłoszenie, że stacja poszukuje kogoś młodego i świeżego na jej miejsce, ulega pokusie.
Pospiesznie wybiera numer i czeka. Po chwili w słuchawce rozbrzmiewa mechaniczny, zimny głos, pozbawiony ludzkiego ciepła, który instruuje ją, dokąd ma się udać, aby odebrać przesyłkę.
Elizabeth trafia do slumsów, gdzie według wskazówek ma odebrać paczkę. Metalowe drzwi unoszą się jedynie na jedną trzecią wysokości, co zmusza ją do niemalże przeczołgania się pod nimi, aby dostać się do środka.
W tym momencie pojawia się pytanie: „Ile jesteś w stanie wycierpieć, aby znów być młodą?”. Bohaterka brnie dalej w poszukiwaniu swojego „owocu młodości”, pragnąc odzyskać dawną sławę i miłość swoich widzów.
Wchodzi do białej sali, gdzie wśród innych skrytek odnajduje swoją.
Otwiera ją, a w środku czeka paczka z numerem 503, zawierająca wytyczne oraz wszystkie niezbędne urządzenia, które mają pomóc jej osiągnąć jeden cel — znów stać się młodszą, lepszą wersją siebie.
Po zażyciu Substancji na świat przychodzi Sue (Margaret Qualley). W dosłownym sensie się rodzi.
W nieco groteskowy sposób, niczym „obcy” z serii horrorów science fiction, rozrywa ciało głównej bohaterki i z impetem, kpiąc z harmonii istnienia, wypełza na świat.
Sue takie imię Elizabeth wybiera dla swojej młodszej, doskonalszej wersji.
Choć mechaniczny głos dostawcy nieustannie podkreśla, że Sue i Elizabeth to jedno, kobiety zaczynają rywalizować o dominację, co prowadzi do serii niefortunnych i tragicznych wydarzeń.
Po co to wszystko, bo sława ma swoją cenę?
Substancja kino dla tych o mocnych nerwach
„Substancja” to mocne kino, które nie oszczędza widza.
Reżyserka w sposób wyrazisty i obrazowy pragnie ukazać, co właściwie robimy sobie, koncentrując się na prozaicznych aspektach naszego istnienia, jakim jest ciało, całkowicie pomijając inne istotne cechy, takie jak osobowość czy inteligencja.
Jak wynaturzone i zniekształcone może być postrzeganie siebie, gdy patrzymy na siebie oczami innych lub przez pryzmat wyidealizowanego archetypu piękna.
Piękno rodzi się w głowie, a nie na zewnątrz.
„Substancja” to film ukazujący destrukcję, która, napędzana lękiem przed starością oraz obawą przed przemijaniem, niszczy człowieka od środka.
Nieustanna walka z czasem, nostalgiczne wołanie za młodością, beztroską i życiem na pełnej petardzie to jedna z chorób cywilizacyjnych.
Muszę przyznać, że postać Elizabeth to jedna z najlepszych ról Demi Moore.
Choć w dorobku aktorki nie brakuje mocnych filmów, takich jak „G. I. Jane”, to właśnie „Substancja” ukazuje jej dojrzały, wypracowany talent oraz naturalizm, z jakim wcieliła się w graną przez siebie postać.
Substancja, czy coś można poprawić?
Nie jestem pewna, czy w filmie jest coś, co bym poprawiła, może jedynie końcowe sceny? Moje pierwsze odczucie brzmiało: „Ale po co to?”, jednak im dłużej analizuję zakończenie, tym więcej sensu w nim dostrzegam.
Czy warto wybrać się do kina?
Zdecydowanie tak, choć warto zastanowić się, co chcemy zobaczyć. Ostatnio kino nie rozpieszcza nas, serwując mało wykwintne dania lub odgrzewane kotlety.
Jeśli pragniesz zobaczyć coś z pazurem, mocnego, co wciśnie cię w fotel lub zbulwersuje, a nawet wstrząśnie, polecam film „Substancje”.
Pokochasz go lub znienawidzisz.
Polecam