Klątwa Atlantydów: Królowa Klejko – zła wiadomość
Królowa Klejko, ukochana władczyni Atlantydów, staje w obliczu najcięższej próby. Jej ukochany syn zostaje brutalnie zamordowany, a królestwu grozi wojna. Nagle świat Klejko rozpada się na kawałki.
Prywatne komnaty królowej Keljko znajdowały się we wschodnim skrzydle pałacu, z dala od oczu zwykłych mieszkańców. Tylko nieliczni mieli zaszczyt odwiedzać królową w jej świętym miejscu.
Do grona tych wybrańców należała między innymi Morela, ulubiona dwórka pani świata. Klejko siedziała na łożu wyścielonym jedwabiami i najdelikatniejszymi tkaninami, aby nie poranić swojej cennej, wrażliwej skóry.
Głowę miała ukrytą w dłoniach, a złote pukle lśniących włosów opadły jej na twarz, całkowicie ją zasłaniając. Korona, misternie rzeźbiona ze złotych kwiatów, wisiała bezwładnie, kołysząc się na oparciu. Klejko płakała.
Łzy spływały po jej policzkach, a serce pękało z bólu. Nie miała odwagi podnieść wzroku.
Ukryła się za zasłoną gęstych włosów, gorzko płacząc. Nagle usłyszała kroki.
Ktoś biegł długim, kryształowym korytarzem, który łączył pałac główny z komnatami królowej. Ukradkiem otarła łzy i nie podnosząc wzroku, czekała.
Do komnaty, niczym cień, po cichu zakradła się Morela. Podeszła powoli, a widząc pochyloną, drżącą postać pani świata, upadła na kolana. Zanim zdążyła otworzyć usta, usłyszała cichy głos królowej.
— Luna nie żyje — szepnęła Klejko.
— Tak, pani — wydusiła z siebie Morela, ledwie powstrzymując własne łzy. — Twój syn, arcyksiążę Luna, zginął w Mohendżo-Daro, a wraz z nim cała stolica.
— Czy król wie?
— Generałowie mu powiedzieli.
— Przysłał ciebie?
— Prowadzi naradę wojenną, pani, nie mógł sam do ciebie przybyć.
— Tak. Jesteśmy królami, a później rodzicami — szeptała, podnosząc się.
Jej ciało lekko się chwiało, a zanim upadła, zdążyła złapać się poręczy. Morela zerwała się na równe nogi i pobiegła ku swojej królowej, dzielnie, chwytając ją za ramię, by pomóc jej stanąć na nogach.
— Czy powiadomiono moją córkę?
— Mistrz Odyn został poinformowany.
— Tak, on również wyznacza jej granice. Najpierw ma być herosem, potem królem, córką, a na końcu siostrą — jęknęła, zginając się w pół niczym słaba gałązka, prawie upadając. Morela objęła ją jeszcze mocniej, silnie podtrzymując.
— Pani, może wina?
— Nie przełknę niczego, co nie jest trucizną.
— Najjaśniejsza, błagam, nie mów tak — zachłysnęła się Morela, zaciskając zęby i wbijając je w dolną wargę. — Jesteś naszym słońcem, pani.
Klejko objęła jej twarz dłońmi i spojrzała w jej oczy. Była blada jak pergamin, a w ciągu tej jednej chwili przybyło jej lat. Ta niegdyś pełna światła i ciepła kobieta nagle zagasła jak słońce u końca czasów. Jej pełne życia i wigoru oczy przygasły.
— Dwoje dzieciątek dały mi Moce. Jedno mi odebrano, gdy była dzieckiem, drugie teraz, w kwiecie wieku. Czy to nie klątwa Mocy? — rozsypała się niczym kryształowa waza, roztrzaskana o masywny głaz.
— Pani, nie mów tak, błagam, bo ból przesłania ci świat. Wypłacz swoje cierpienie, oprzyj się na moim ramieniu. Niech twojej duszy będzie choć odrobinę lżej, tylko nie gaśnij — błagała Morela, delikatnie dotykając rąbka jej sukni.
c.d.n.
Klątwa Atlantydów