Klątwa Atlantydów: Achnaton i Księga Adama
Achnaton nie ukrywa swojego rozgoryczenia postawą Lilith. Kiedy otrzymuje od niej zadanie, wykonuje je bez najmniejszego sprzeciwu.
Niełatwo być władcą wampirzej braci, a jeszcze trudniej nosić tytuł pierworodnego Lilith. Wszystkie spojrzenia wbijają się w ciebie, poszukując w tobie odbicia twojej matki, jej kunsztu i błyskotliwości umysłu, które niekoniecznie zostały ci przekazane w spadku.
Achnaton, choć nie był głupcem oraz doskonale znał się na strategii, nie potrafił knuć skomplikowanych planów i intryg, jak jego matka.
Teraz napojony obficie słodką krwią dziewicy, leżał na stosie ułożonych poduszek. Wzrok wbił w odległy sufit namiotu, starając się nie myśleć o strategii, wojnie, spiskach, strażniku ani księdze. O czym mógłby rozmyślać, aby odciążyć swój umysł?
— Matka nikogo nie szanuje — jęknął nagle rozgoryczony.— Jesteśmy dla niej jedynie środkiem do celu, kolejną warstwą mięsa, którą z łatwością można zastąpić inną — pomyślał i się zasępił.
Kwestia strażnika i księgi spadła na barki Ozyrysa, który z przejęciem zacierał ręce.
— Durny stary pajac — syknął w myślach Achnaton, a jego oczy rozbłysły. — Jeśli jego zaklęcie nie zadziała, matka z pewnością rozniesie go w strzępy.
Dopóki strażnik biegał swobodnie, a księga pozostawała uśpiona, kwestia wybrańców była odroczona na odległą przyszłość. Jemu przypadła rola syna, potakiwacza i zachwyconego książątka, które kiedyś ma wspólnie z potężną matką, królową, władać ziemią.
Nie był obibokiem, ale nie lubił też zbytnio się przepracowywać, więc teraz leżał, gapiąc się bezmyślnie w sufit i analizował sytuację.
— Czemu się uśmiechasz? — spytał Nachbet, spoglądając w stronę kochanka.
— Uświadomiłem sobie, jak głupi jest dżin — westchnął, obracając się na bok. Zmierzył ukochanego wzrokiem. — Podjął się zadania, które nie ma szans na powodzenie. Matka go rozszarpie — zachichotał złowieszczo, wbijając płomienne spojrzenie w Nachbeta.
Wampir wyglądał jak sam Achilles: smukły, wysoki, z szeroką, kryształowo bladą piersią, a jego skóra miała kolor ciemnej czekolady.
— Matka myśli, że jestem nieudacznikiem. Odepchnęła mnie od stołu generałów i kazała czekać na jej rozkazy — prychnął wściekle, sięgając leniwie po winogrono. Oderwał jedno i starannie je obejrzał. — Mam dość jej rządów — dodał, odkładając winogrono na tacę. — Ta chęć zemsty jeszcze ją zgubi, a nas razem z nią. Co innego zniszczyć wybrańców i przejąć władzę, ale ona nie pragnie władzy — zerwał się energicznie. — Ona chce zemsty. A ten jej kochanek, Malachaj, jest jak brytan. Leży u jej stóp i tylko czeka, komu rozszarpać gardło. Kogo wskaże pani świata? Kogo skaże na śmierć?
— Jesteś zazdrosny o matkę?
— Nie. Mam już dość jej podchodów. — Usiadł ponownie na poduszkach, przeciągając się leniwie niczym dorodny kocur. — Atakuj. Wycofaj się. Zrób to. Zrób tamto.
— A ty, jakbyś to rozegrał? — zapytał Nechbet, a jego oczy zalśniły z podniecenia.
— Stanąłbym pod bramami Atlantis i zmiażdżyłbym ich całą naszą potęgą.
— I zginąłbyś marnie — syknęła wściekle Lilith, która nagle pojawiła się w wejściu namiotu.
— Matko! — zerwali się równocześnie na nogi i klęknęli na jedno kolano.
— Nechbecie, zostaw nas — powiedziała chłodno, spoglądając na niego.
Młodzieniec skłonił się ponownie i pospiesznie opuścił namiot. Lilith zmierzyła syna zimnym spojrzeniem, a następnie zrobiła kilka kroków do przodu.
— Mam dla ciebie zadanie — szepnęła, niemal nie poruszając ustami. — Musisz ukryć księgę poza obozem. Nie może tu być. Zbyt wielu pragnie jej dla siebie. Podejrzewam zdradę. — Odsunęła się od niego i zmierzyła go wzrokiem. — Gdy Ozyrys sporządzi zaklęcie, lepiej, żeby księgi tu nie było. Nie ufam mu — zawiesiła głos. — To stary demon, a tacy jak on nie lubią dzielić się władzą. — Odetchnęła głęboko i zaczęła krążyć po namiocie, zaplatając ręce na piersi. — Może wykorzystać strażnika przeciw nam. — Spojrzała na Anchnatona. — Nikomu nie zdradzaj, nawet mnie, gdzie ją ukryjesz. Gdy nadejdzie czas ponownie mi ją przyniesiesz — to mówiąc machnęła dłonią i mamrocząc zaklęcie wysunęła księgę z torby, którą miała przypiętą do pasa. Księga, szczelnie owinięta w całun, wyglądała niepozornie i zwyczajnie. — Niech cię nie zwiedzie jej spokój. Nie daj się też zwieźć ciekawości. To śmiertelna broń. Gdy tylko odkryjesz choćby rąbek materiału, unicestwi cię w ciągu sekundy i powróci do strażnika.
Achnaton tylko kiwnął głową i delikatnie wziął księgę. Już przez magiczny całun czuł jej olbrzymią moc. Gdy tylko palce księcia wampirów spoczęły na niej, poczuł palący żar na dłoniach. Zasyczał i w pośpiechu, ale ostrożnie odłożył pismo na stolik.
— Ruszaj. Czas nagli.
Jednym ruchem ręki rozwarła gardziel portalu i wskazała mu drogę.
c.d.n.
Klątwa Atlantydów
![Klątwa Atlantydów](https://wiolettalorkowska.pl/wp-content/uploads/2024/08/Hadesa-2-75x75.jpg)
![Klątwa Atlantydów](https://wiolettalorkowska.pl/wp-content/uploads/2024/08/Hadesa-2-75x75.jpg)