Klątwa Atlantydów – Marek- Zaklęcie dla Tezeusza
Marek to potężny mag, od którego zdolności i umiejętności zależy życie Tezeusza oraz losy Imperium Atlantydy. Czy mag zdoła spełnić prośbę Diany?
Marek wpatrywał się ogromnymi oczami w ciemne litery, starannie wypisane w równej linii na zżółkłym papirusie. Przesunął palcami po kruczoczarnych włosach, rozczesując je z uwagą.
Odetchnął ciężko i spojrzał na pobliski regał, zastawiony od góry do dołu przeróżnymi menzurkami, szklanymi butelkami, słoikami i flaszkami, wypełnionymi magicznymi ziołami, eliksirami i wywarami.
Przepis na antidotum dla Tezeusza nie był zbyt skomplikowany ani nie wymagał dziwacznych, trudnych do zdobycia składników; tu liczył się czas. Aby zaklęcie zadziałało, przeklęty musiał wciąż mieć nieskażoną duszę.
Czy dusza Tezeusza była jeszcze na tyle silna, aby poradzić sobie z klątwą? O tym mieli przekonać się w ciągu kolejnych godzin. Mag wyprostował się i podszedł do regału. Powoli wybierał zioła i mikstury potrzebne do zaklęcia.
Gdy miał już wszystko, wrócił do stołu. Przez długie godziny nie wychodził z laboratorium. Marszczył brwi, przecierał spocone czoło, nie jadł, nie pił, skupiając całą energię na zaklęciu.
Wbrew pozorom prosta mikstura okazała się totalną katastrofą. Efekty, ku jego zdziwieniu, były żadne. Oderwał się nagle od stołu, spojrzał na kipiącą ciecz gotującą się w kotle i podrapał się po karku.
— To miała być kaszka z mleczkiem — jęknął. — Merlin mówił, że nie powinienem mieć problemu z tą miksturą. Więc co do jasności jest nie tak! — ryknął i ponownie spojrzał na kartkę. Krok po kroku zaczął sprawdzać składniki. — Ostrokrzew. — Uniósł wzrok znad kartki i spojrzał na brzuchaty słoik. — Jest. Dalej — przesunął palcem po liście. — Oko smoka — zmarszczył brwi. — Jest. — Wyliczał kolejno, podnosząc następne składniki i odhaczając je na liście.
— Dodaj krztynę startego serca Wilkowyja — instruował siebie na głos. — Poczekaj, aż zmieni kolor na fiolet. — Zajrzał do kotła, wbijając wzrok w kipiącą miksturę.
Wywar w kolorze błękitu bulgotał, kipiał i syczał. Kołysał kotłem, wrzał i tyrkał, ale ani na przez chwilę nie zmienił się jego kolor, na fioletowy.
Marek ściągnął usta w niezadowoleniu i ponownie spojrzał w kartkę. Chwycił się za głowę oburącz i zaczął wyrywać włosy.
— Oszaleję! — wrzasnął. Opadł ciężko na blat stołu, odetchnął głęboko. — Jeszcze raz — rozkazał sobie. Zaczął od początku.
Ponownie przeanalizował listę i przejrzał ułożone składniki. Powoli dodawał wszystko zgodnie z zapiskami, ale znów klapa. Rozjuszony zrzucił wszystko z blatu.
Objął głowę oburącz i zaklął siarczyście. Opadł zmęczony na krzesło, wsparł dłoń na podłokietniku i oparł o nią brodę. Westchnął głęboko.
Głowa Marka była już pusta, a pomysły dawno go opuściły. Potarł palcami wilgotne czoło i przymknął oczy. W jego umyśle, niczym myśli szaleńca, sunęły magiczne zapiski, inwokacje, zaklęcia i tajemnicze skrypty.
W głowie maga panował absolutny chaos. Objął skronie oburącz i zaklął pod nosem, usiłując powstrzymać nieustanną gonitwę myśli. Czuł, że jeszcze chwila, a oszaleje albo jego głowa eksploduje.
Siedział w ciemnościach, wbijając wzrok w mroczny sufit. Dopiero teraz dostrzegł, że tuż nad jego głową kłębiły się gęsto rozciągnięte pajęczyny. Ciszę przerywało dziwaczne bulgotanie, przypominające mlaskanie pożeracza magii.
Ostatnia mieszanka warzyła się w brzuchatej flaszce na błękitnym ogniu. Ponownie chwycił skrawek papirusu, na którym zapisano zaklęcie. Przeczytał je raz jeszcze, ale nie wiedział więcej niż kilka godzin wcześniej.
Zaklęcie nie działało. Być może było złe, albo z jakichś nieznanych mu powodów, on sam błędnie je przygotowywał. Jego zadumę przerwał przeciągły jęk otwieranych drzwi.
Ktoś sprężyście zbiegł po schodach. Mag jednak nie miał siły, by unieść wzrok.
— Ty śpisz, leniu?! — nagle usłyszał.
Zerwał się na równe nogi, a kartka z zaklęciem poszybowała w górę, porwana przez wiatr. Usilnie próbował ją chwycić, lecz była jak złośliwy chochlik – wciąż wymykała mu się z rąk.
— Kuszi? — dyszał ciężko, usiłując złapać zaklęcie. — Ja pracuję — dodał, gdy w końcu udało mu się chwycić róg kartki.
— Ooo — jęknęła z troską, rozglądając się po mrocznej piwnicy. — W takich ciemnościach. Tu nawet regałów nie widać. — Rozejrzała się pospiesznie i wyjęła z ogromnej torby, przewieszonej przez ramię, sporych rozmiarów kryształ. — To powinno pomóc — ucieszyła się, stawiając świecący kamień na blacie.
Spojrzała na niego radośnie i klasnęła w dłonie. Jaskrawe światło natychmiast rozświetliło mrok, niczym miniaturowe słońce. Ku ich oczom ukazały się czarne od wilgoci ściany, pokryte zielono-żółtymi plamami grzybni.
Dalej stały gabloty i regały, a w nich milion flaszek pełnych kolorowych mikstur. Za plecami maga stała duża, czarna tablica, na której połyskiwały koślawo wykreślone wzory.
Pod nią, na niewielkiej drewnianej półce przeznaczonej na gąbkę do ścierania, zebrała się tak wielka ilość pyłu, że wyglądała jak zaspa śnieżna. Marek musiał wyglądać strasznie, bo na jego widok Kuszi jęknęła z przerażeniem.
— Mój biedaku — westchnęła, obejmując jego twarz dłońmi. — Jak mogę ci pomóc? — spytała z troską w głosie.
— Nie wiem, co robię nie tak? — Spojrzał na nią oczami przerażonego szczeniaka i podał jej zaklęcie.
Kuszi chwyciła je i przez chwilę czytała bardzo uważnie, marszcząc brwi i ściskając usta w dzióbek.
— Wiem, że nie jesteś magiem …— dodał Marek, już miał zabrać jej kartkę, gdy walkiria odsunęła się gwałtownie i rzuciła mu obrażone spojrzenie.
— Moja matka była najlepszą uczennicą w Akademii Magów — wycedziła przez zęby. — Miałam być magiem, ale góra zdecydowała inaczej — syknęła, ponownie marszcząc brwi. — Jesteś cymbał i tyle. — Spojrzała na niego uroczo chichocząc.
— Co?
— To proste zaklęcie.
— Wiem, ale… — wskazał na bulgoczącą ciecz w kotle, która w żaden sposób nie przypominała koloru fioletowego.
— I nie wiesz, dlaczego zaklęcie jest do luftu? — dopytywała z wyższością w głosie.
— Gdybym wiedział, pewnie nie powielałbym tego błędu — zaczął nerwowo chodzić po pomieszczeniu. — Ciągle i ciągle. Od kilkunastu godzin ślęczę nad tym trywialnym zaklęciem, nie jadłem, a jestem już głodny jak wilk, pić mi się chce. Nie wychodzę stąd tylko rozmyślam, dlaczego to nie działa.
— Bo nie chodzi o oko smoka — zagryzła dolną wargę.
— Ale przecież jak wół jest napisane „oko smoka” — wskazał palcem na zapis. — Umiem czytać po skolotańsku.
— Nie wątpię, bo świetnie to przeczytałeś, ale w czytaniu magicznych zaklęć nie chodzi o ich przeczytanie, a o odczytanie.
Marek uniósł lewą brew i zmierzył ją bacznie wzrokiem. Kuszi wyglądała na dumną i zadowoloną, że mu zaimponowała, bo zrobiła to w mistrzowskim stylu.
Nie przypuszczał, że ta niewysoka, drobna dziewczyna o szalonej, nieco dziwacznej osobowości posiada wiedzę godną wielkiego maga.
— Wiem, to podstawa bycia magiem. Zaklęcia trzeba odczytać. — Machnął dłonią tuż nad kartką. — Bo to, co jest białe w magii, niekoniecznie musi być koloru białego…— i wtedy go olśniło.
Jakim był głupcem, ociężałym umysłowo. Jak próżnym i ufającym swojej nieomylności. Pycha, jak wielu przed nim, a zapewne i wielu po nim, zgubiła go i zwiodła na manowce.
— Skoro nie chodzi o oko smoka, to o co? — spytał, korząc się przed jej błyskotliwym umysłem.
— O kamień. — Oczy Marka znów stały się ogromne jak spodki. — Smoczy kamień, nazywany oczami smoka. Jest tylko jeden taki, przynajmniej, o którym ja wiem. — Spojrzała na niego dumnie i wyjaśniła, oddając mu kartkę. — Diana go ma. Dostała od matki. Idź do niej, na pewno ci go użyczy, przecież chodzi o Tezeusza.
Marek ponownie spojrzał na zaklęcie i wciąż nie potrafił zrozumieć, dlaczego to on na to nie wpadł, dlaczego cały czas tkwił w swoim błędzie.
— Czasem nie widzimy rozwiązania, choć jest ono tak oczywiste. Warto wtedy z kimś porozmawiać, z kimś, kto widzi wszystko z innej perspektywy — puściła mu oczko.
— Kuszi, jesteś genialna. — Pocałował ją w policzek. — Wiesz, gdzie znajdę Dianę?
— Pewnie siedzi na murze, gdzieś nad zatoką. Poszukaj albo w okolicach Czarnej Wieży, albo na Wieży Feniksa.
— Lecę! — to mówiąc rzucił się biegiem w kierunku schodów, zostawiając ją samą.
Dianę znalazł na Wieży Feniksa. Siedziała na murze, na jednym ze słupów okalających koronę, z plecami przyklejonymi do kamiennej powierzchni, niemal wtapiając się w otoczenie.
Jej obecność zdradzały tylko jasne, obłędnie długie włosy, które teraz, rozwiewane przez morską bryzę, wyglądały jak jedwabny żagiel masztowca. Szum uderzających wściekle o skaliste wybrzeże fal mącił panującą ciszę.
Raz za razem białogrzywe fale drapały i szarpały skały, podbijając się pod sam mur. Marek wdrapał się po schodach, łapiąc oddech i dotarł do Diany, opadając ciężko tuż obok niej.
— To wszystko to jakaś kpina i kłamstwo…— szepnęła, nie odrywając wzroku od wzburzonego oceanu. — Karmią nas opowieściami o wspaniałych bohaterach, którzy uratowali świat, a może w rzeczywistości byli to zwykli mordercy. — Spojrzała na niego szklanymi, czerwonymi od łez oczami. — Jeśli nie ma w nas czystości i moralności, to czym różnimy się od mrocznych?
— Odyn popełnił błąd i bardzo tego żałuje — westchnął.
— Minotaur również popełnił błąd, tak samo jak wyklęte walkirie.
— Nie płyń w tę stronę. Nie wiesz, co kryło się w ich sercach i duszach…
— Moce się ich nie wyrzekły, tylko rada Walhalli.
— Diano, prawo można zmienić, o ile jest niesprawne. Nie umiemy cofać czasu i nie odwrócimy tego, co się stało, ale możemy to zmienić, aby poprawić jutro. Zróbmy więc to. Znajdźmy księgę, odczarujmy Tezeusza i zniszczmy mroczną armię.
— Tezeusz… — Arcyksiężna przesłoniła dłonią usta, jakby na zawsze o nim zapomniała. — Co z nim?
— Dalej jest szalony. Potrzebuje twojej pomocy. Podobno masz kamień nazywany „smoczym okiem”?
Walkiria chwyciła łańcuszek i wysunęła ukryty wisior. Był to sporych rozmiarów szmaragd, połączony z kawałkami jaspisu i wulkanicznej skały, oszlifowany w kształcie łzy, otoczony srebrnym ciałem Uroborosa.
— O to chodzi? — spytała.
— Tak. Potrzebuję go do zaklęcia.
— Oczywiście. — Delikatnie go odpięła.
— Tylko nie zgub — mrugnęła do niego. — To „Pocałunek Nieba”. — Położyła kamień na jego dłoni. — Mój ojciec dał go mojej matce jako prezent zaręczynowy. Ona przekazała go mnie, gdy opuszczałam dom. — Pogładziła go palcami. — Marku, musisz zrobić coś jeszcze… — spojrzała na niego bystro — znajdź księgę. Podobno tylko ja mogę jej używać, dlatego potrzebuję zaklęcia, które nie pozwoli mnie zniewolić. Jak widzisz, Odyn uległ mrokowi, a był skrzydlatym. Ja jestem tylko człowiekiem. Ta moc jest zbyt potężna, by wpadła w niepowołane ręce. Porusz niebo i ziemię, i znajdź zaklęcie, które odbije wszelkie uroki zniewolenia ode mnie. Stałam się niebezpieczną bronią. — spojrzała na niego bystro. — Nie możemy dopuścić, aby siły ciemności kiedykolwiek przejęły nade mną władzę. Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, będzie po nas.
— Ale, przecież …— spojrzał na nią. — Ty jesteś wybrańcem, arcyksiężną.
— Jeśli mrok skusił skrzydlatego to czym ja jestem, wobec takiej siły? — westchnęła. — Niech to będzie tajemnica. Nikt nie może wiedzieć. Nawet Kuszi, Izyda i Atria. Nikt. Im mniej osób wie, tym świat jest bezpieczniejszy.
— Jak rozkażesz.
— Na początek przygotuj oba zaklęcia. Uratujmy Tezeusza, znajdźmy księgę, a potem zmieńmy prawo.
c.d.n.
Klątwa Atlantydów